piątek, 10 września 2010

na chwilkę wpadam...

Mam nadzieję, że jeszcze nie znudziły Was norweskie impresje. Jeszcze mam ochotę czasem coś powspominać, by nie uciekło. Tymczasem plan zajęć dzieci trochę się już ustabilizował, chociaż nie koniec ciągłym zmianom i niespodziankom, a opiekunka Zuzia jeszcze na wakacjach. Dzisiaj zostawiłam przeziębioną Janeczkę domu, zamienimy się z Tomkiem pilnowaniem - on wróci i będzie pracował w domu (fajnie, że czasem tak można), ja pójdę do pracy.
Nawiasem mówiąc, w pracy mi ostatnio jakoś trudniej było wysiedzieć, co jakiś czas spoglądałam na zegar, ile jeszcze czasu zostało. Kiedy ruch jest niewielki, a dodatkowe zajęcia się akurat skończyły, zawieszam się w bezruchu, coś tam sobie podczytuję, przeglądam, ustawiam i porządkuję, ale senność i odrętwienie dominują. Może minie z czasem, można to w końcu zwalić na jesienną pogodę. Zobaczymy dalej, jak będzie.

A to piszę już parę dni później, Tomek też się rozłożył koncertowo, dopiero dzisiaj trochę lepiej. Jesienna pogoda to sprawiła, ani chybi, dodać przeciążenie i nerwy początku roku szkolnego.

A wracając do Norwegii....

Ostatni nasz postój wypadł znowu w okolicy jeziora Mjǿsa, niedaleko Gjǿvik. W ten sposób zatoczyliśmy koło, czyli pętelkę. Zatrzymaliśmy się u ludzi, których poznaliśmy już przy okazji pobytu u Siri, na wspólnej kolacji z barankiem, u Liv i Michaela. Bardzo ciekawa para, on jest Żydem z nowojorskiego Bronxu, ona Norweżką. Mieszkają w prześlicznym domku na wzgórzu, Liv pracuje w szkole, a Michael jest psychoterapeutą.








Dziewczynki cudnie bawiły się w ogrodzie. Gospodarze nasi zwykle mieli już odchowane dzieci, ale zawsze znalazły się jakieś stare zabawki, na przykład jak tutaj:



Wieczorem na tarasie porozmawialiśmy sobie z nimi, zwłaszcza miło zajmował się nami Michael, opowiadając w bardzo klarownej amerykańskiej angielszczyźnie o ich życiu w Norwegii. Mieszkali już bowiem jako rodzina także w Stanach, w małym miasteczku jak z powieści, gdzie sąsiedzi spędzają razem mnóstwo czasu, wpadają do siebie bez ceregieli, a dzieci wychowują się razem, bawiąc na dworze. W porównaniu z taką idyllą norweskie obyczaje i północna rzeczywistość miejscowości, gdzie obecnie mieszkają, jest diametralnie różna. Norwegowie są mili, bardzo nawet, mówił Michael, ale mają tu swoje odwieczne kółka znajomych, swoje sprawy i nawet po latach trudno naprawdę wejść w ich środowisko.Z sąsiadami przez płot odwiedzili się w domach w ciągu kilkunastu lat zaledwie parę razy! Więc może jeszcze kiedyś wrócą do Ameryki, chociaż wcale nie jest pewne, co tam zastaną.
Tu pomyślałam sobie, że owszem, specyfika miejsca i temperamentu gra dużą rolę przy powstawaniu takich różnic kulturowych, ale nieraz jest to kwestia szczęścia spotkania na swojej drodze wspaniałych ludzi, a to może zdarzyć się wszędzie. Wspominam z nostalgią Rzym, gdzie po kilku tygodniach bywaliśmy już w wielu domach i gdzie zostawiliśmy prawdziwych przyjaciół i fajnych znajomych, ale przecież nie da się tego powiedzieć o wszystkich Polakach, którzy mieszkali we Włoszech, wprost przeciwnie, powiedziałabym. Południowcy, wbrew temu, co się obiegowo sądzi o ich towarzyskich potrzebach, wcale nie są skłonni zapraszać za prędko do domu, o nie! W knajpie czy na mieście chętnie się umówią, ale to trochę inna sprawa, zwłaszcza, gdy są już w domu dzieci i nie da się biegać wieczorami po świecie, zaniedbując obrządek :-)
O Stanach też słyszałam mieszane opinie dotyczące ludzkich relacji, to chyba tak ogromny i zróżnicowany kraj, że nie da się generalizować. Ciekawa jestem opinii Ani J. na ten temat!

(i tu na razie Was zostawię, bo pędzę dalej)

7 komentarzy:

  1. Chyba zgodze sie Agnieszko z Toba , ze to jednak kwestia szczescia jakich ludzi spotka sie na swojej drodze. My do tej pory mieszkalismy w srodowiskach bardzo wielokulturowych i blisko "campusow" wiec byla to specificzna czesc spolecznosci amerykanskiej.Jednakze wydaje mi sie ( oczywiscie to tylko nasze osobiste zdanie), ze Amerykanie sa bardzo tolerancyjni i otwarci, nastawieni na prace dla swojej "community"-malej spolecznosci w ktorej zyja, czyli szkoly do ktorej chodza ich dzieci, sasiadow z podworka, lokalnych instytucji.
    I mysle , ze w Polsce to sie juz zmienia i community nie kojarzy sie tylko z komunizmen i ludzie doceniaja wage pracy dla innych. Dla mnie to byl najwiekszy szok tutaj ile ludzie potrafia zrobic dla innych , czesto bezinteresownie...niepracujacy rodzice beda sie udzielac w szkole pomagajac w czytaniu innym dzieciom, organizowac ciekawe zajecia po szkole za minimalna oplata, piec i gotowac zeby zarobic na szkole pieniadze...to tylko nieliczne przyklady "patriotyzmu lokalnego".
    Nasze pierwsze miejsce na dalekim Zachodzie-SLC bylo dosc specyficzne ze wzgledu na przewazajacy procent spolecznosci mormonskiej, my bylismy ci "inni' , ale nigdy nie czulismy sie specjalnie odizolowani, otaczali nas ludzie zwasze usmiechnieci, gotowi do pomocy a niesamowita przyroda(Gory Skaliste i wszystkie parki narodowe wokolo) wynagradzala wiele... nie mowiac o niesamowitej wrecz Polonii-bez ich pomocy pewnie bym sie zaplakala na smierc za W-wa i Polska...choc wiem , ze wielu naszych znajomych Amerykanow pyta sie "jak moglismy tam zyc???"
    Nasz kolejny przystanek to Midwest i krajobrazy jak z polskiego Mazowsza (blizej tez do W-wy , czyli Chicago :), male miasteczko uniweryteckie, ale pelno obcokrajowcych z Indii, Chin itd. nasz starszy synek (urodzony w Polsce) zaklasyfikowany do 9 American kids z 25 dzieci w klasie...bardzo wielokulturowo, flagi z calego swiata w holach..
    Wreszcie samo Poludnie , czyli Atlanta, klopoty ze zrozumieniem, przewaga African-American, roznorodne kultury rozrzucone po ogromneym miescie, raj dla smakoszy roznych kuchni, pospiech metropolii, ale znowu cudowne male spolecznosci pomagajace sobie...najlepsza panstwowa szkola dzieci...
    A teraz "zeslanie" do Tennessee, oczywiscie przesadzaqm bo tak juz mam , ze wrastam w miejsca i pozniej trzeba mnie wyrywac...ale miejsce dosc specyficzne, male miasteczko z dosc konserwatywnymi pogladami,zdecydowany brak pierwiastka miedzynarodowego, takie same dzieci w szkole...
    Sasiedzi troche niemrawi, ale to w duzej mierze moja niechec do tego miejsca...
    Moim zdaniem zwasze mozna znalezc to "dobre " miejsce do zycia...mysle, ze zyje sie tutaj latwiej niz gdzie indziej, nie trzeba przecierac pewnych szlakow, Amerykanie uwielbiaja swoje procedury i "manuals"-gorzej jesli to co chcesz zrobic jest przeciwko tym zasadom:)pozdrawiam i przepraszam za taaakie dluzyzny albo miniblog na Twoim blogu
    aniaj

    OdpowiedzUsuń
  2. Droga Agnieszko, '

    wlasnie mi "zezarlo moj komentarz" bo za dlugi...i nie wiem jak go odzyskac..napisze jeszcze raz wieczorem , przepraszam , ze tak dlugo trzeba czekac , pozdrawiam aniaj

    OdpowiedzUsuń
  3. Hm...widze , ze jednak nie zezarlo...nie ma to jak ukryty talent komputerowy czy reka boska...teraz widac dopiero jaki dlugi...
    aniaj

    OdpowiedzUsuń
  4. Aniu, dziękuję za potrójny komentarz, jednak miałam słuszny pomysł, że powinnaś pisać bloga, powyższy tekst, który wciąga od razu, jest tego dowodem! :-)
    Mam nadzieję, że odnajdziesz się prędko i na nowym "zesłaniu", czekam na wieści i trzymam kciuki!!
    (I dziękuję za cierpliwe czytanie moich tekstów)

    OdpowiedzUsuń
  5. wpadam na moment. oddałam się całą sobą wrześniowej rzeczywistości. Ciekawe jest bardzo, co piszecie. Siedzę sobie w moim zaścianku, a tam świat wokół... Niesamowite Aniu te Twoje obserwacje, tyle miejsc! Mam nadzieję, ze Aga namówi Cię w końcu na bloga ;-)
    A to różowe zdjęcie zupełnie nienorweskie ;-) Aga, Twoje wpisy wytrąciły mnie ze stereotypowego spostrzegania tego kraju. Coś w tym miejscu jest.
    Ściskam serdecznie. Aneta

    OdpowiedzUsuń
  6. Potwierdzam, południowcy nie są skłonni a ci, którzy są, odstają od reszty również na innych polach (czyli w ogóle są nieco inni) albo np. mieszkali wiele lat za granicą.

    Agnieszko teraz szczegóły zabawy "To lubię":

    1. Napisz, kto przyznał ci tę nagrodę.
    2.Wymień 10 rzeczy, które lubisz.
    3.Przyznaj nagrodę 10 innym blogerom i powiadom ich o tym komentarzem.

    Podaję te zasady ale sama nie traktowałam ich zbyt wiążąco;) Całusy A.

    OdpowiedzUsuń
  7. Kochane dziewczyny, dziekuje za dobre slowa , ale przede wszystkim za to co robicie na swoich blogach, postaram sie komentowac jak najczesciej...tak jak pisalam "moj swiat otworzyl sie szerzej" dzieki Waszym obserwacjom, podrozom oraz przemysleniom...cudownie sie czyta o tych wspanialych podrozach , ale nie mniej sa poruszajce "historie ludzkich spraw" nawet blahych czy zupelnie przyziemnych...to w jaki sposob to opisujecie, czyta sie wspaniale...pozdrawiam aniaj

    OdpowiedzUsuń