sobota, 27 listopada 2010

"Innego światła nie będzie"

Wrażenie obecności na planie czarno-białego filmu pogłębił spadły przed chwilą śnieg. Wszystkie trzy córki ucieszyły się na ten widok, ja sama też poddałam się tej odmienionej aurze. Jaśniej się zrobiło. To dobrze.
Dowiedziałam się ostatnio kilku ciekawym faktów na temat pogody (głównie z ostatniego "Tygodnika"). Otóż Polska jest krajem o bardzo dużym zachmurzeniu - sięga ono 65 % (w Europie Zachodniej - 50 proc, we Włoszech - nawet 40), co oznacza, że przez ponad połowę roku mamy nad głową kurtynę z chmur. A w listopadzie, który właśnie teraz się powoli kończy, zachmurzenie może przekroczyć nawet 80%! Pół biedy, jak to są malowicze cumulusy, czy figlarne cirrusy. Najgorsza jest chmura typu stratus, odpowiedzialna za szarość i ten przygnębiający "niski sufit" nad głową. Bo inne chmury to ja nawet bardzo lubię, tak samo, jak deszcz (byle nie w nadmiarze).
W ciekawym artykule "Szarość podszyta szaleństwem" ("TP" nr 48, 28.11.br) Michał Olszewski opisuje naszą polską, szaro-pstrokatą, jakby wiecznie listopadową rzeczywistość. Wspomina postać fotografa angielskiego Marka Powera i jego zdjęcia, które przez wiele lat robił w Polsce. Uderzyły mnie fragmenty o świetle:

"(...)Na większości fotografii jest ono szare i beznamiętne. Niczego nie wyostrza, nie buduje kontrastów. Niczego nie ukrywa w dwuznacznym cieniu. Nie oferuje łatwych pocieszeń ani wymówek. Światło, w jakim znalazł upodobanie angielski artysta, nie narzuca się i zdumiewa swoją łagodnością, choć równocześnie jest bezwzględne, bo wyciąga na powierzchnię każdy szczegół. Nie przynosi żadnej nadziei, choć do nieczego też nie zniechęca.
Co najważniejsze, szarość nie oznacza jednostajności - liczba półtonów, delikatnych kolorów, przebłysków i mgnień jest na tych fotografiach doprawdy zdumiewająca (...). Oto wasz atut - zdaje się podpowiadać Power - zrozumcie go i zaakceptujcie, bo przecież innego światła nie tu będzie. Pokochajcie to swoje nijakie światło"

Ale to jest trudne czasem.

Pamiętam jeszcze swoje wczesnomłodzieńcze doświadczenia z fotografią, a zwłaszcza samodzielne wywoływanie czarno-białych zdjęć (ciemnia w ciasnej łazience, koc zawieszony na drzwiach, praca w nocy - bo tylko wtedy jest szansa, że nikt z pięcioosobowej rodziny nie pójdzie zrobić siusiu i nie zepsuje wszystkiego niespodziewanym otwarciem drzwi). Najtrudniejsze do zrobienia były dla mnie zdjęcia z niskoczułych filmów na "miękkim" papierze , wychodziły mi nieraz niedoświetlone, pozbawione kontrastów. Ale za to jakie bogactwo tej szarości, jaka łagodność. Wtedy zupełnie nie umiałam tego docenić. Co innego - filmy "na każde warunki", słynne 27 DIN. Wszystko doświetlone, ale jakieś takie płaskie, jednoznaczne, dosłownie czarno-białe, z grubym ziarnem, łatwe aż do bólu.

Więc może jednak - pokochać?

Chodzi mi to wszystko po głowie, gdy patrzę na te nasze różne pogody za oknem. A ostatnio nawet miałam dziwny sen. Śniło mi się, że na moim betonowym Ursynowie, szarym o tej porze roku do rozpaczy, znalazłam prawdziwe ... rzymskie ruiny. Patrzyłam na nie zadziwiona, że nikt jakoś tego wcześniej nie zauważył, to przecież jednak bardzo nobilituje nasz peerelowski krajobraz, więc nie jest tak źle... Pamiętam bardzo wyraźnie,jak to widziałam, pierwszy plan- - ruiny, cegła "rzymianka" gruba na dwa palce, żadnych wątpliwości, i jeszcze światło takie wakacyjne i złote od wieczornego słońca, a za tym drugi plan, jakby ktoś podkleił pod spód czarno-białe zdjęcie szarych bloków, szarość, bezlistność, kanciastość.
Zderzenie tych dwóch planów - tak, właśnie zderzenie, mimo, że obraz był statyczny - wywarło na mnie ogromne wrażenie.

3 komentarze:

  1. Bardzo ładne to zdanie: "Innego światła nie będzie". Nie mamy, co się siłować. Inaczej nie będzie. A ja wczoraj dostałam od Ł. namiary na artykuł w TP o podobnej, pogodowej tematyce http://tygodnik.onet.pl/30,0,56008,meteopatia_jest_przereklamowana,artykul.html
    Może jak nie możemy nic zmienić w kwestii pogody, musimy sobie chociaż o niej poopowiadać i jakoś ja sobie wytłumaczyć?
    A tak w ogóle to i tak tytuł posta na zasadzie automatu przywołał we mnie Miłosza "Innego końca świata nie będzie" ;-) Niesamowite jednak, jak to język polski w liceum może coś Ci wdrukować na lata. Dobra robota Kasiu moja polonistko ;-)

    Pozdrawiam serdecznie. Korzystajcie z zimy. Ja jej nie ciepię (i śniegu też). Ale jak się dowiedziałam od Ł. jestem jedyna taka. Aneta

    OdpowiedzUsuń
  2. Jedyna to chyba nie jesteś. Ja się codziennie do zimy przekonuję, ale z trudem. Że ładna ta śniegowa poświata, że widać, jak piękne są sylwetki nagich drzew, te koronki gałęzi. Że Boże Narodzenie, ciepło w domu, zimowe kolorowe swetry, zapach mrozu. Piękne skośne światło słońca (jeśli się pokaże!). No, i że "i w odmianach czasu smak jest".
    A tak poza tym, to nie lubię marznąć, nie przepadam za sportami zimowymi i uwielbiam chodzić w sandałach...
    Te artykuł o meteopatii czytałam (ten sam Tygodnik). Może i przereklamowana, jeśli chodzi o codzienne dolegliwości, ale wpływ na całokształt naszego (nie tylko narodowego) smutku pogoda ma z pewnością.
    Tytuł też mi się spodobał, dlatego go pożyczyłam :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Agnieszko, piękne o tym świetle - wydaje mi się bardzo prawdziwe. A zima ma dla mnie, podobnie jak dla Ciebie, dwojakie oblicze: zwłaszcza przed Bożym Narodzeniem i pierwszy śnieg bardzo lubię - świetliste cienie (jeśli jest światło), bielutki puch, szadź na gałęziach i ten zapach (zawsze czuję w zapachu zimy Małe Ciche sprzed xx lat, wtedy zima pachniała najbardziej), a w domku miło, ciepło i przytulnie. Ale słońca brak, ciemno, zimno i te sandały!
    Zygzo, drugą osobą, która nie znosi zimy w żadnym calu, jest mój mąż. Lekko tylko go pociesza narciarski aspekt tej pory roku, ale i tak pozostaje nieutulony w żalu aż do wiosny.
    Ściskam cieplutko, jak na tę porę roku przystało.

    OdpowiedzUsuń