niedziela, 7 listopada 2010

wróciłam...

... i jakbym wskoczyła do czarno-białego filmu. Po intensywności południa, słońca, zieleni, zapachów letnich i wakacyjnych.
Rzym nie rozczarował, nigdy tego mi nie zrobił, ale trochę przytłoczył. Sporo chciałam dostać - spotkań, spacerów, spraw - a to ma swoją cenę. Ledwo żywa ze zmęczenia wczołgiwałam się wieczorami na łóżko, zasypiając jak kamień prawie od razu.

To, co mnie najbardziej rozczuliło, to ludzie! Przyjaciele z Monte Mario, gdzie znowu było jak w domu. Ledwo wyszłam na ulicę, już spotykałam ludzi, z którymi nie widziałam się od dwóch lat, a oni mnie natychmiast poznawali. Emanuela na mercato, u której kupowałam owoce, na przykład. Pamiętała, że przychodziłam z Hanią, con una bambina che cantava, i rzeczywiście, dopiero teraz sobie przypominam, że Hania wtedy śpiewała sobie często w wózku na spacerach. I tak co krok. Jednak to inny gatunek człowieka, ci ludzie z Południa. Jaki dyskurs na ulicy, co chwila rozmawiałam z kimś, ze sprzedawcami, z przechodniami. Mój włoski popłynął strumieniem, aż się zadziwiłam, bo chociaż ciągle coś tam się uczę, to raczej biernie, czytając albo słuchając.

Zmęczył mnie tym razem hałas, tłok i korki, a na koniec poczułam się przytłoczona nawet tymi chcianymi-niechcianymi kontaktami z przypadkowymi ludźmi, już wracając do Polski, na lotnisku zdałam sobie sprawę, że przybieram na twarz ochronną zamrożoną maskę, gdy ktoś tam zbyt intensywnie mi się przyglądał, a nuż zacznie rozmowę, a ja już nie chcę, już potrzebuję się wycofać do środka.

Odzwyczaiłam się też już trochę, jak zauważyłam, od funkcjonowania w ruchu ulicznym, od tego, że żeby przejść na drugą stronę ruchliwej ulicy potrzeba, przede wszystkim, determinacji i siły charakteru ("masz trzy życia", mówiłam sobie za każdym razem).

Mocne espresso macchiato jedno za drugim, włoska kuchnia, ale najpierw - o zgrozo - w wydaniu germańskim, bo Tomek był na niemieckiej konferencji, sprytnie w Rzymie przez organizatorów zaplanowanej. Swoją drogą, ma dyplomacja niemiecka do dyspozycji piękną willę niedaleko od piramidy Gajusza Cestiusza, jak na państwo, które przegrało ostatnią wojnę, to całkiem nieźle z tego wybrnęli.
Zwiedzać klasycznie, z przewodnikiem w ręku - tym razem nie zwiedzałam, sporo za to chodziłam, gubiąc się beznadziejnie, jak zwykle. Jakiś taki defekt mi towarzyszy, ponoć kobiecy bardzo, że nie mam, niestety, mapy w głowie. Za to mam za każdym razem niespodziankę, gdy docieram do zupełnie nieoczekiwanego celu.

Tomek został jeszcze we Włoszech, jest teraz w Wenecji, tak więc spędziłam weekend z dziećmi,samotnie bez męża. Okazało się, gdy wróciłam, że zostawione u moich rodziców dziewczynki właściwie wcale nie chodziły przez ten czas do szkoły i przedszkola, ponoć rozłożone bólem głowy. Podejrzewam, że przynajmniej jedna z nich ostro przysymulowała, a dwie pozostałe domagały się sprawiedliwości ( = identycznego potraktowania). Cóż, trudno, jakoś to przeżyjemy :-).

9 komentarzy:

  1. Ech jak cudnie, taki krótki urlop od życia;) Dziewczynkom pewnie też się należał:) Usciski, list w krótce (matko jak ten czas leci) A.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nasuwa się wniosek, że trzeba było zostać na weekend w Wenecji. Ból głowy dzieci wyleczyłby się sam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Popdziwiam za te niezlomnosc w podrozowaniu(czasami) tylko we dwoje!!Choc wiem ,ze to wymaga nie lada organizacji rodzinnej. Tez lubie wracac w stare miejsca, choc zawsze to kosztuje mnie duzo emocji, wcale mi nie spieszno wracac do rzeczywistosci lub aktualnosci...
    pozdrawiam cieplo aniaj

    OdpowiedzUsuń
  4. Cieszę się, że się udało! I przyłączam się do Anij - gotowość podróżowania i czerpania z różnych miejsc, spotkań - bezcenne. Ja tak nie umiem, może szkoda ;-) Tym bardziej, że u nas tak szaro-buro (bardzo ładne to porównanie z czarno-białym filmem) :-)

    A przy okazji Włoch... Aga, czy jest jakiś włoski specjał, który powinnam sobie zamówić u męża? Macie z Tomkiem jakieś swoje włoskie typy ? ;-) Ściskam serdecznie. a.

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja nie lubię jechać w to samo miejsce. Jest tyle rejonów w których nie byłem, że to bezsensowne znów odwiedzać Czarnogórę, Bośnię, Krym czy Łotwę - choć było tam cudownie i ludzie inni, tacy nie-włoscy (nie lubię wszystkiego co italiańskie, począwszy od jedzenia, przez muzykę, wymuskanych facecików, na futbolu skończywszy, no i włoska ksenofobia i niechęć do Atabów i Afrykanów!).
    Moim największym marzeniem są Indie - kraj z najlepszą kinematografią. A te bardziej realne to Mołdawia, Rumunia i Białoruś.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuję za komentarze!
    Aniu, więc czekam (cierpliwie) na list!
    Donko, wrzucę tu jeszcze jakieś zdjęcia, tym razem nie robiłam ich dużo.
    Anetko, jeśli chodzi o specjały, najlepsze są świeże, regionalne produkty z najbliższego targu, ale pewnie nie wszystko można i da się przewieźć. Polecam wszelako:
    -białe wina z okolic Castelli Romani (Frascati, itp.), lekkie, takie "babskie", owocowe nieco w smaku,całkiem niezłe.
    - oliwę - jeśli kupowana w sklepie, to co najmniej za 7-8 EU za 500 ml.
    - dobrą czekoladę np. Amedei
    - likier cytrynowy Limoncello, najlepiej z Amalfii.
    ......
    jak mi coś jeszcze przyjdzie do głowy, napiszę.
    Jacku, jest tyle miejsc na świecie, do których można pojechać, że z czasem coraz bardziej świadomie je wybieram. Może się starzeję i mam potrzebę podróży sentymantalnych? :-)Nie chcę i nie mogę jechać wszędzie po prostu dlatego, że tam nie byłam. Jadę tam, gdzie mnie ciągnie ;-)
    Z miejsc, które wymieniłeś, najbardziej cenię Rumunię, kraj cudny i niezwykły. A moje najpiękniejsze miejsce na świecie to - jak dotąd - Czarnohora na Ukrainie. Marzy mi się jeszcze np. Armenia i Gruzja.
    Z ksenofobią włoską jest tak, jak z każdą inną w krajach, gdzie jest spory napływ emigrantów. Ja na własnej skórze nie doświadczyłam tam niczego przykrego, przeciwnie. Ale pewne zamknięcie się na innych istnieje w tej kulturze, to prawda.
    Włoska muzyka - oczywiście, nie mówmy o popularnej, tej można nie lubić - ale czy słuchałeś kiedyś tarantystów z Puglii? Wielogłosowych śpiewów z Sardynii? Klaudia Monteverdiego? To zupełnie inny świat.
    Pozdrawiam wszystkich serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Agnieszko,
    Na żywo nie słyszałem, ale tak się składa że bardzo interesuję się tzw. world music, więc i włoski folk nie jest mi obcy. Jednak to zdecydowanie nie moje klimaty, tak samo jak muzyka celtycka. Z Europy podoba mi się jedynie muzyka romska, albańska i bośniacka.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Aga, dziękuję za włoskie podpowiedzi. Zniknęłam z obserwatorów, ale tylko formalnie ;-) Oczywiście dalej będę Cie z radością tu odwiedzać. Buziaki. Aneta eks-zygza ;-)

    OdpowiedzUsuń