niedziela, 26 grudnia 2010

Boże Narodzenie.
Tym razem jakoś mi ciężko, smutno, tyle rzeczy się nawarstwia, tyle różnych spraw wychodzi.
Mimo to, a może właśnie dlatego też - Dobrych Świąt dla wszystkich! Dobrego, owocnego spotkania z Narodzonym Jezusem!

niedziela, 19 grudnia 2010

niewdzięczna pamięć

Właśnie skończyłam czytać smutną, bardzo przejmującą książkę, "Niewdzięczną pamięć" Bernlefa. To historia odchodzenia w śmierć starszego człowieka, śmierć poprzedzoną rozpadem pamięci i stopniowym zanikaniem tożsamości - chorobą Alzheimera. Lekarze opisują obrazowo przyczyny takiego stanu poprzez "rdzewienie" połączeń nerwowych. Postępy choroby są nieubłagane, chociaż mogą przebiegać w różnym tempie. U głównego bohatera powieści, Maartena, rozpad osobowości następuje bardzo szybko, wszystko dzieje się w przeciągu kilku dni zaledwie, zanim trafia do zakładu -szpitala.
I gdzieś pojawia się myśl, może i dobrze. Może lepiej się tak nie męczyć. Kto wie, co za cierpienie może się skrywać za tym coraz większym chaosem, zagubieniem, degradacją osobowości aż do stanu niemal niemowlęcego. I jaki to ciężar dla bliskich, których całe życie nieraz podporządkowane jest wyłącznie pomocy chorej osobie, której nie można nieraz na chwilę nawet spuścić z oka. Czytałam niedawno, że niewiele jest w Polsce możliwości realnego wsparcia dla opiekunów "rdzewiejących", pomocy takiej, by mogli normalnie funkcjonować, chodzić do pracy, czy pozwolić sobie - nawet od wielkiego dzwonu - na chwilę wypoczynku, czy samotności. A jeśli taka pomoc jest, to najczęściej słono kosztuje.
I znowu przychodzi mi na myśl Filipina, o której pisałam parę tygodni temu, której życie - po ludzku zredukowane i ogołocone ze wszystkiego - jest cenne w oczach Boga.
Bardzo sugestywnie napisana książka, główny bohater pisze w pierwszej osobie, dając nam możliwość spojrzenia na świat z jego coraz bardziej zmienionej chorobą perspektywy. Pod koniec narracja co chwila się rwie, napięcie narasta, z trudem się domyślamy, co mogą znaczyć takie słowa, co tam się dzieje z tej naszej, normalnej strony, że on to tak widzi... Sporo niepokoju pozostało we mnie po tej lekturze. Może jestem bardzo podatna i zbyt żywo reaguję, ale książka dotknęła chyba u mnie bardzo istotnego lęku, jaki jest w człowieku. I znowu to pytanie: do którego momentu jestem - będę jeszcze - człowiekiem? -zawsze-? Czy ktoś mógłby mnie jeszcze taką - ogołoconą - kochać? Jak cienka jest ta granica, która oddziela od normalności?

Może czasem lepiej, że człowiek nie wie, co go czeka





A dzisiaj dowiedziałam się od mamy, że wczoraj mój Tata źle się poczuł. Ma już 80 lat i wiele życia za sobą. Mimo choroby serca radzi sobie całkiem dzielnie, wczoraj jednak spadło mu ciśnienie do 50/20, brak wyczuwalnego tętna. Wyrównało się samo, zanim przyjechała karetka. Dzisiaj tata już żartuje, jak zwykle, na ten temat. Ale wiem przecież, że i On niedługo odejdzie. Jakoś nie mogę o tym przestać myśleć teraz.

niedziela, 12 grudnia 2010

grudniowo, poniedziałkowo

Nie zapadłam jednak w sen zimowy, chociaż nie daję tu od dawna znaku życia. Raczej biegnę, starając się nie tracić z oczu najważniejszych spraw.
Na przemian mam okresy napiętej uwagi, intensywnego przeżywania każdej chwili i jakiegoś takiego otępienia kieratowego, kiedy najchętniej patrzyłabym sobie bezmyślnie na padający śnieg. Zmęczona trochę jestem i niedospana, weekend był intensywny i towarzyski.
Na sobotnim dyżurze w bibliotece pojawiło się dużo osób, prawie cały komplet naszych Pań z Klasą - mądrych, pięknych, starszych kobiet, które ciągle dużo czytają dobrej literatury i ciekawie o niej opowiadają. Zjawiła się też Znana Pisarka po książki, które - na sygnale - specjalnie dla niej sprowadziła kierowniczka. I młoda dziewczyna, wolontariuszka z hospicjum chciała się zapisać do biblioteki. Ma pomysł, by czytać swoim pacjentom pogodne historie, obiecałam jej pomóc dobrać lektury w najbliższym tygodniu. Na razie poleciłam jej samej książkę "Rozmowy o śmierci i umieraniu" dr Elisabeth Kübler-Ross. To jedna z lepszych rzeczy, jakie znam.

W zeszłym tygodniu byłam w weekend w zaśnieżonym i mroźnym Poznaniu, na warsztatach z kaligrafii. Przez dwa dni uczyłam się angielskiego pisma copperplate. To trudny i wymagający typ kursywy, sporo trzeba się napracować, by efekt był zadawaląjący, jednak sprawiło mi to ogromną radość. Ćwiczy się powoli, stalówka skrzypi - bardzo medytacyjne zajęcie. Zauważyłam, że - jak z każdą rzeczą, gdy się dobrze przyjrzeć - bardzo wiele się można o sobie dowiedzieć w trakcie pisania. Zakrada się pośpiech, przymus efektu, brak wiary w siebie... wszystko widać! Zawsze interesowało mnie, jak pracują grafolodzy, dalej tego nie wiem, ale mogę teraz być trochę takim swoim prywatnym specjalista w tej branży, na własny użytek: pierwsza litera napisana i już bliżej mi do siebie :-)
A tu filmik z you tube'a, dla ciekawych, jak to wygląda.