piątek, 29 kwietnia 2011

módl się do świętego Jacka....

... przeprowadzka!!!
na szczęście, nie naszego domu, tylko mojej biblioteki. Od czterech dni jestem, ku swojemu zaskoczeniu, pracownikiem fizycznym, pakuję kartony, podpisuję, zalepiam. Niby nic nie dźwigamy (od tego jest najemna siła robocza), ale nie wierzcie mi, dźwigamy często,chociaż nie te najcięższe. Święta naiwności, która łudziłaś się, że istnieją firmy przeprowadzkowe (i że można z tego zrobić użytek), że jednak ocalę swój kręgosłup!
Jakby było mało atrakcji, mamy w domu coś w rodzaju remontu. Robimy szafy wnękowe i trzeba było przeorganizować przestrzeń - rozwalić jedną ścianę, wyrwać futrynę, zagipsować, przenieść kilka kontaktów ryjąc w zbrojonym betonie. Więc bajzel ogólny w domu i w zagrodzie: z zakurzonej i chaotycznej pracy wracałam do zakurzonego i zafoliowanego mieszkania. Wczoraj z kurzem w oczach i w uszach jeszcze zaliczyliśmy z Tomkiem wieczorem koncert w ramach Festiwalu Mazurków i czternastej rocznicy ślubu zarazem, chociaż na drugiej części imprezy walczyłam ze znużeniem i, co tu dużo mówić, ze snem. Oby nie okazało się to prorocze dla dalszej części naszego małżeństwa! Dzisiaj czeka mnie jeszcze tylko spakowanie Tomka i dzieci (jadą na wieś) i spakowanie siebie - wybieram się do Anglii. Jutro. Jedziemy z koleżanką i trochę zaczynam się denerwować, czy wszystko dobrze pójdzie.

W Błądziszkach mieliśmy bardzo dobre święta, z cudną pogodą. Pierwszy raz widziałam tę okolicę na wiosnę - ani śladu melancholii, za to dużo zieleni, wschodzą zboża tak, że te wszystkie pagórki, które latem są złociste, teraz były intensywnie szmaragdowe. I fiołki jeszcze w rozkwicie, bo tam trochę późniejsza wegetacja.Nasze dziewczynki znikały na całe godziny, bawiąc się na dworze. Jak dobrze czasem tak się wyrwać. Jak znajdę w tym bałaganie kabel, to wrzucę jakieś zdjęcia.
:-)

środa, 20 kwietnia 2011

...i po fiołkach

Mimo pięknej, wiosennej pogody walczę właśnie z jakimś choróbskiem, które podstępnie zaatakowało moje gardło. Po ciężkiej nocy ciężki dzień. Wczesnym popołudniem Tomek z dziećmi wyjechali do Błądziszek (ja dojadę w piątek po pracy), całe rano uwijałam się jak w ukropie piekąc sernik, pieczeń, pakując dziewczynki, piorąc i prasując. Takie tempo, zresztą, mam od tygodni, nie wiem, jak to się dzieje, ale czas ostatnio przyspieszył. W każdej niemal chwili ktoś coś do mnie mówił, czy to w domu, czy w pracy, a teraz nagle - cisza. I nic nie trzeba już robić, dzisiaj przynajmniej. Zresztą, i tak nie dałabym rady, ledwie się trzymam na nogach. Parzę więc sobie kolejne herbaty w lawendowym kubeczku od przyjaciółki i czytam...



Książkę poleciła mi kierowniczka w pracy, jest to "Przestrzeń za szkłem" Simona Mawera, bardzo ciekawa. W myślach przeniosłam się do przedwojennej Czechosłowacji powoli ogarnianej przez szalejący hitleryzm, który dramatycznie odmienia losy bohaterów - Żyda i Austriaczki, a także ich rodziny i przyjaciół. Pięknym językiem napisane, powściągliwym i wyważonym. Dla mnie zawsze wzruszające są wtrącenia czeskie - przypominają mi moich czeskich przyjaciół i wiele pięknych chwil razem spędzonych. Trochę się przy tym nasłuchaliśmy języka i z Tomkiem nieraz się wygłupiamy udając, że mówimy po czesku, z tym, że jemu to lepiej wychodzi ,bo sporo musiał czytać w tzw oryginale. Do tego stopnia nawet, że gdy byliśmy na Ukrainie i ja wysilałam tam bez większej chwały swój rosyjski, Tomek odruchowo używał czeskiego. A że robił to z przekonaniem, działało.
Ostatnio w ogóle kilka ciekawych rzeczy o Czechach czytałam, sporo się tego pojawiło, m.in wspaniały "Gottland" czy "Zrób sobie raj" Szczygła, "Pepiki" Mariusza Surosza, czy powieść o Emilu Zatopku "Długodystansowiec". Wszystkie godne polecenia, nie tylko dla czechofilów.
A w niedzielę ostatnią, w ramach świętowania moich imienin, pojechaliśmy aż na daleką Białołękę na koncert Nohavicy i polskich artystów śpiewających jego piosenki. Pięknie było, chociaż Jaromir mógłby więcej zaśpiewać (ale i polskie wykonania to prawdziwy majstersztyk). Jak zwykle popłakałam się przy Cieszyńskiej (zaśpiewanej dwa razy, po polsku i po czesku). Na pewno znacie, ale na wszelki wypadek link po polsku i drugi po czesku. "Przestrzeń za szkłem" jest trochę w takim klimacie właśnie.
A tymczasem na świecie skończyła się właśnie moja ukochana fiołkowa pora, kwiatki już znikły z trawników. Co roku mam wrażenie, że nie zdążyłam się nimi nacieszyć, nawąchać, napatrzeć - to trwa tak krótko. Przy okazji snuję sobie refleksje na temat ulotności piękna i chęci zawłaszczenia go przez człowieka, a także ujarzmienia pragnień. Przypomina mi się, jak podszedł do tematu tytułowy bohater "Greka Zorby" Nikosa Kazantzakisa. Chodziło o owoce (brzoskwinie? pamięć zawodzi, dawno to czytałam), jego ulubione. I co zrobił Zorba, nienasycony Człowiek Południa? Najadł się pewnego razu, ale tak, że mu się na zawsze odechciało. Przejadł się, jednym słowem, przesycił i tym samym wyzwolił od nurtującego pragnienia. Cóż, chyba nie do końca podoba mi się takie rozwiązanie, chociaż sama również pewnej wiosny zjadłam kwiatki, piekąc według staroświeckiego przepisu fiołkowe bezy (pycha! i ten zapach!). Ale był to zupełnie niezwykły rok, mieszkaliśmy wtedy w Berlinie i na naszym zwykłym, szarym osiedlu fiołki szalenie obrodziły,jak okiem sięgnąć, fioletowa trawa, istny nalot dywanowy (przepraszam,zawsze mam militarystyczno-wojenne skojarzenia z Niemcami, wyłącznie, zresztą, w sferze języka, zupełnie mimowolnie. Tresura za pomocą czterech pancernych i kapitana Klosa w dzieciństwie zrobiła swoje).
Jest jeszcze inne podejście, w dużym uproszeniu nazywam je perspektywą Człowieka Wschodu, a to za sprawą skojarzeń z japońskim świętem kwitnącej wiśni, gdy ogląda się drzewa, czy jesiennej kontemplacji czerwieni klonów. Chyba mi do tego bliżej, ale ten niedosyt! Może już tak musi być? W każdym razie na pewno odżegnuję się od tego, co (znów w dużym uproszczeniu) zrobiłby Człowiek Zachodu - wyhodował fiołki pod folią i udostępnił w całorocznej sprzedaży w supermarkecie. Wolę poczekać na następny rok.



(zdjęcie z sieci)

I jeszcze na koniec - korzystając z tego, że nikt mnie nigdzie nie woła - wrzucam kilka fotografii ze wspólnego filcowania kulek. Kręciłyśmy je głównie rodzinnie, raz również w poszerzonym gronie kuzynek. Bardzo miły czas. A naszyjniki i kolczyki w sam raz na początek wiosny, póki nie jest jeszcze zbyt ciepło:



(naszyjnik wiosenny, podarunek urodzinowy dla przyjaciółki)



(wrzosy, fiołki i lawenda - naszyjnik dla mnie:-)



(z tych kulek korale zrobiła sobie Hania)



(a jeżyka dostała w prezencie Dorotka)

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

wróbel gwoździ ci nie sprzeda...

... jak się nie da, to się nie da - to cytat z ulubionej w naszym domu książeczki dla dzieci "Wiórki wiewiórki" Łukasza Dębskiego.
Dzisiaj trzy razy próbowałam odpowiedzieć na komentarze, które zostawili dla mnie Mili Czytelnicy. Bez skutku, nie dało się. W takich momentach jestem wściekła naprawdę. A że nie lubię robić rzeczy bez sensu i nadaremnie, to odpiszę tutaj, przechytrzę szwankującą technikę.
...lecz jak mawiał wuj z Jaworzna
gdy się bardzo chce, to można!
/
(źródło cytatu: jw.)
Aniu: sfotografuję zegar i zamieszczę, na razie się do niego powoli przyzwyczajam. Wygląda pięknie i mam nadzieję, że Ci się spodoba - w końcu doradzałaś mi wirtualnie przy zakupach. Okazało się jednak, że bicie ma całkiem konkretne, a że wisi na kartonowo-gipsowej ścianie przylegającej do naszej sypialni, pierwszą noc z zegarem spędziłam ze stoperami w uszach. Może się okazać, ze trzeba będzie w ogóle wyłączyć fonię (czy się da to zrobić?!), byłoby mi szkoda, w dzień to tak dostojnie brzmi!
Donko: zapraszamy na wieś, może w jakiś czerwcowy weekend, na przykład. Wcale nie trzeba czekać, aż Jagódka urośnie. Racja, ognisko to piękna sprawa, żaden grill nie podskoczy.
Jac: Teraz czytam absolutnie lekką i niezobowiązującą lekturę Alexandra McCall Smitha "Opowieści przy kawie", o życiu uczuciowym w pewnej szkockiej kamienicy (tego samego autora polecam znakomitą, lekką serię "Kobieca agencja detektywistyczna nr 1", wspaniały klimat Botswany i Afryki!). Za sobą mam Jeremiego Paxmana "Anglicy. Opis przypadku" - dała do myślenia, a przed sobą - "Toast za Przodków" Wojciecha Góreckiego, w związku z planowana podróżą wakacyjną do ... Gruzji. Murakami jest na mojej liście,ale, biedak, dosyć daleko.
Pozdrowienia serdeczne

niedziela, 3 kwietnia 2011

niedziela

Z lustra spogląda na mnie bladawa postać z podkrążonymi oczami - rezultat wczorajszego wyjazdu na urodziny znajomego na wsi i balowania do północy. A i tak odpadliśmy wcześnie, reszta się dopiero rozkręcała. Czekające w domu dzieci i kolejny dzień, któremu trzeba z godnością stawić czoła, nakłoniły nas jednak do odwrotu. Ale nic to - i tak było fajnie, dym z ogniska, nocne niebo wiosenne, ludzie, taniec - dobrze się oderwać od codzienności.
A teraz próbuję się jakoś zrelaksować z książką w ręku i kubkiem herbaty. W domu nie ma nic słodkiego, uzależnieni od cukru domownicy krążyli jakiś czas po kuchni, drążąc temat, wreszcie, ponieważ nie zareagowałam typowo ("upiekę wam ciasto"), sami zabrali się do roboty, wszyscy czworo, a ja się byczę. Dobrze jest.
Wczoraj zaś, kurierską pocztą dotarł wreszcie do domu mój prezent urodzinowy od Tomka - przedwojenny zegar ścienny w dębowej obudowie. Już wisi na ścianie, wydzwania godziny (niezbyt głośno - to akurat dobrze) i prezentuje się ślicznie!