poniedziałek, 20 lutego 2012

niezbyt sielsko lubelsko


Wolny koniec tygodnia spędziliśmy w Lublinie, skąd przywiozłam kilka melancholijnych okienek :-) Pamiętałam to miasto dosyć słabo sprzed dwunastu lat, odświeżyłam więc sobie trochę dawne wspomnienia. Obejrzeliśmy dokładnie Starówkę, spaliśmy zaś w hoteliku z widokiem na zamek. Dziwnie mi trochę było, gdy myślałam, że w tym samym zamku więziony był pod koniec wojny mój dziadek. W czasie wojny przeszło przez nie około 40000 osób, głównie członków ruchu oporu. W lipcu, tuż przed wyzwoleniem przez partyzantów polskich (po których przyszli zaraz sowieccy żołnierze), Niemcy metodycznie rozstrzeliwali więźniów, zabito wtedy około trzystu ludzi. Mój dziadek przeżył, chociaż słyszał już strzały z sąsiedniej celi. Zdążył ocaleć. Po wojnie, jak się dowiedziałam, zamek służył jako więzienie polityczne, kolejny raz stając się miejscem tortur i straceń. Mój dziadek nie uniknął i tego losu, tym razem jednak w więzieniu na Rakowieckiej w Warszawie, skąd uszedł właściwie cudem (miał wyrok śmierci za udział w AK). Jego życiorys doskonale nadawałby się na sensacyjny film, podobnie, zresztą, jak losy wielu innych Polaków w tym czasie.
Gdy patrzyłam na zamek, nie mogłam jakoś zapomnieć o tych wszystkich historiach, o bezmiarze cierpień, nieprawości i heroizmu, które miały miejsce za tymi murami. Dzisiaj to już historia, w odnowionych wnętrzach mieści się muzeum, warto zobaczyć przepiękną kaplicę Świętej Trójcy z freskami w stylu bizantyńskim z XV wieku. Na początku XIX wieku zostały one zatynkowane (!) i odkryte ponownie w 1899 roku.
Lubelska Starówka wygląda dziwnie niepokojąco, pełna kontrastów i rzeczy niepojętych dla niewtajemniczonych. Część kamienic odrestaurowana, bardzo, zresztą, pięknie; inne, nietknięte przez konserwatora, grożą zawaleniem. I są przeznaczone do rozbiórki. I stoją tak jedne obok drugich, straszą pustostany, powybijane szyby, tabliczki z napisem "grozi zawaleniem". Gdy się przyjrzeć dokładniej, widać, że jednak tu i ówdzie ktoś mieszka mimo straszących tabliczek, w jednej z kamienic są nawet nowe, drewniane okna, gdzie indziej przebłyskuje światełko na poddaszu. Atmosfera trochę jak w Bagnoreggio, "umierającym mieście", które zwiedzaliśmy kiedyś we Włoszech: przeczucie bliskiego końca, jakieś zawieszenie i bierność, a jednak bawimy się, choć Titanic tonie. Bo w Lublinie na starym mieście jest cała masa kawiarni, pubów i restauracji (przynajmniej jak na nieduże miasto we wschodniej Polsce). By zjeśc kolację, musieliśmy obejść kilka, bo nie było miejsc, wszystko zajete, Lublinianie się bawią.
Pamiętam, jak z Tomkiem przeczytaliśmy, że Edward Stachura, blisko z tym miastem związany, spał kiedyś przy grobie Józefa Czechowicza, jednego z moich ulubionych poetów. Próbowaliśmy znaleźć ten grób podczas wizyty w lublinie przed dwunastu laty, byliśmy na właściwym cmentarzu, ale nie udało się (trafiliśmy tylko na mogiłę kogoś z rodziny Poety). Tym razem było tak zimno, że nie szukaliśmy nawet, może następnym razem.














Po powrocie z Lublina zdążyłam jeszcze na warsztaty techniki sutasz w "Lesie Rąk". Rezultat pierwszej pracy nie jest powalający, jak się można domyślić, zwłaszcza, że szyłyśmy kontrastową nicią, żeby ... widać było błędy, brakuje jeszcze wyczucia materiału, ale - radość wielka z samej pracy! No, i to babskie towarzystwo w szacownej kamienicy, pochylone nad swoimi robótkami, bezcenne:-) Moja praca nie nadaje się jeszcze, żeby ją wrzucać na blog biżuteryjny, ale tutaj, czemu nie, w końcu sami swoi :-), więc się pochwalę. Do pracy już poszłam w tych kolczykach, co zostało natychmiast odnotowane przez kilka stałych czytelniczek:-)


 
Posted by Picasa

5 komentarzy:

  1. Agnieszko Lublin to moja młodość, najgorętszy okres w życiu, pięć lat w liceum plastycznym, które teraz wydają mi się jak sen. Był to czas tak burzliwy i przez to tak trudny, że wcale chętnie do niego nie wracam. Ostatnio byłam w Lublinie jakieś piętnaście lat temu, już z Michałem, zeby pokazać mu "moje" miejsca. A twórczość Stachury bardzo ściśle mi się z tym czasem splata, moja wychowawczyni, polonistka, miała z poetą jakieś personalne kontakty, stąd też stała gazetka w naszej sali ku jego czci. Ktoś ciągle złośliwie zmieniał litery w nazwisku, tak że powstawał Edward Starucha. Uściski. A.
    Ps. do biblioteki możemy nawet codziennie:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ps 2. I oczywiście gratuluję efektów pracy nad nową techniką, nie rsz się zastanawiałam jak to się robi, pa a.

    OdpowiedzUsuń
  3. Troche przygnebiajacy jest widok lubelskich okienek. Ale z tego co widac, znajduja sie tez tacy, ktorym ich los nie jest obojetny i je pieczolowicie odrestaurowuja.
    Ciekawa jestem , czy Pani spisuje/spisala losy Dziadka. Ja nosilam sie z takim zamiarem i nie zdazylam...
    pozdrawiam cieplo :- )
    M.
    P.S. Technika sutasz-nigdy nie slyszalam, ale rzeczy wykonane ta technika prezentuja sie oryginalnie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Agnieszko,
    tak sie ciesze , ze zaczelas swoj blog na nowo(wiem ,wiem , juz dawno powinnam to napisac)Podobaja mi sie tez bardzo kolejne okienka i dzisiejszy wpis zbiegl sie z ksiazka , ktora czytam i ktora bardzo polecam liczac , ze zostanie szybko przetlumaczona ( a moze juz jest??). Wlasnie wczoraj czytalam o polskich oficerach wiezionych w roznych obozach , miedzy innymi, na lubelskim zamku. I mimo , ze mozna juz otwarcie w Polsce czytac o tym co sie stalo z polskimi zolnierzami ksiazka Timothy Snyder'a " Bloodlands:Europe between Hitler and Stalin" pokazuje wiekszej rzeszy ludzi te zbrodnicze czasy i kraje , ktore byly bezposrednio dotkniete planami masowej zbrodni.
    i niesamowite jest to Agnieszko , ze moglas te historie slyszec od swojego dziadka..Ja do dzis pamietam moja historyczke z liceum , ktora "wiedziala " co sie stalo we wrzesniu na wschodniej granicy Polski...
    No tak a mialo byc bardziej pogodnie...
    Chcialam tylko jeszcze dopisac , ze marza mi sie takie bibliotekarki, z ktorymi mozna pogadac ..jak do tej pory bylam zachwycona bibliotekami w Stanach...latwoscia wypozyczania ksiazek , plyt cd i dvd. To w bibliotekach "przepedzilam" czas z malymi synkami, ktorzy uczestniczyli w tzw. story time , czyli polgodzinnym czytaniu przez pania bibliotekarke ksiazek( z reguly 2 ) dla maluchow , zadawaniu im pytan i zabawie zorientowanej przeczytana lektura. Moi bardzo ruchliwi synowie ,uwielbali swoje story time, siedzieli cichutko i czekali az pani bedzie zadawac pytania czy rozdawac ciasteczka w nagrode za spokojne sluchanie.
    Ja sama moglam dowoli nasluchac sie roznych cd bez ich kupowania (ale to bylo jeszcze przed era IPod:))), zabrac sie za nauke hiszpanskiego czy uczac sie angielskiego przeczytac cala Agathe Christi.
    Po naszej przeprowadzce do TN , oczywiscie pierwsze kroki skierowalismy do biblioteki a tu niespecjalnie przyjemna obsluga, oplaty za dvd wyzsze niz w miejsach wypozyczajcych w celach zrobkowych...Pani w sekcji dzieciecej ochrzniala mlode matki bezlitosnie a ja patrzylam i myslalam sobie co tutaj sie dzieje???I oplaty za zamowienie i sprowadzenie ksiazki... na szczescie nie byly to odosobnione przypadki , wiele moich znajomych mam skarzylo sie na obsluge i jakosc uslug ...i widze , ze wrescie cos drgnelo...zmienila sie pani w sekcji dzieciecej...jest to mila dziewczyna, ktora doradza chlopakom rozne ksiazki a ze mna rozmawia o ulubionych brytyjskich filmach- tak, tak po Agacie przyszedl czas na zauroczenie Sherlockiem Holmes.

    Dziekuje jeszcze raz za tego bloga, bo wiem , ze nie jest latwo zasiasc do pisania w nawale zajec ...pozdrawiam aniaj

    OdpowiedzUsuń
  5. @Ania: Wiesz, pamiętałam o Tobie, będąc w Lublinie, zastanawiałam się nawet, gdzie mieszkałaś i jak wtedy wyglądało to miasto. Ciekawa byłabym poznać kogoś, kto znał Stachurę, dla mnie to niezwykła, chociaż tragiczna postać. Sporo czytałam jego i o nim, niezwykle ciekawe były zwłaszcza wydane kilka lat temu 'Listy do Danuty Pawłowskiej', sporo się dowiedziałam, m.in o związkach Stachury z J. Krishnamurtim. A sutasz - podobałoby Ci się, bo to w sumie szycie (czy też haft), wymaga precyzji i cierpliwości:-)
    @Małgorzata: Losy Dziadka opowiedziała moja Babcia jednemu z licznych swoich wnuków, on je spisał, ciekawa jestem efektów, może zapytam o to. Warto utrwalić, bo pamięć zawodzi.
    @Ania J.: Aniu, dzięki, że się odzywasz! Książka wyszła po polsku, to "Skrwawione ziemie". Dziękuje za rekomendację. A gdzie teraz mieszkacie? Nie za bardzo wiem, co u Was słychać, szkoda, że nie piszesz bloga:-)!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń