piątek, 17 lutego 2012

z suwakiem do biblioteki



(okienko nocne, Palestrina, Włochy)

Dzisiaj chyba pójdę prosto do bibliotekarskiego nieba, jeśli takie istnieje. Napracowałam się bardzo.
Dawno nie pisałam nic o bibliotece. Odkąd się przeniosłyśmy do nowego miejsca (wtedy, mniej więcej, zrobiłam przerwę w pisaniu bloga), frekwencja odwiedzin wzrosła. Do historii odeszły już dni z "plażą", gdy np. przez godzinę nikt nie zajrzał. Tendencja wzrostowa dotyczy, ponoć, nie tylko naszej niedużej placówki, ale całej dzielnicy, gdzie, uwaga, w ostatnim roku było około sto tysięcy wypożyczeń więcej, niż w poprzednim. W skali rocznej to wzrost o prawie jedną czwartą. Ciekawe, czemu zawdzięczamy takie stachanowskie osiągnięcia. Według mnie na pewno m.in. internetowemu systemowi zamówień i rezerwacji. Coraz więcej młodych osób wyklikuje sobie w domu tytuł, zamawia i przychodzi po odbiór. Ma to swoje konsekwencje . Czytelnictwo się wzmaga, ale takie osoby nieraz nawet nie zajrzą do nowości, nie mówiąc już o zwiedzeniu wszystkich naszych sali i pogrzebaniu w regałach. Trochę się robi taka taśma, jak w supermarkecie. Rezerwacja, legitymacja, klik, klik, miesiąc na oddanie, do widzenia. A tymczasem to, co w zawodzie bibliotekarskim jest ciekawe, czyli rozmowy, doradzanie lektury, wymiana wrażeń - powoli zanika, szczególnie właśnie wśród spieszących się użytkowników internetu. Bo starsi czytelnicy wciąż jeszcze chcą rozmawiać, mają czas; są w ogóle i tacy, którzy, podejrzewam, przychodzą specjalnie do nas, by mieć przez chwilę towarzystwo. No, może nie będę generalizować, nie tylko starsi, młodzi ludzie też są przecież różni, chociaż pewne tendencje są jednak zauważalne.
Doradzanie lektury to ważna sprawa, niekiedy jednak kłopotliwa. Kiedy dwa lata temu zaczęłam pracować w bibliotece, zdziwiłam się ogromnie, jak wielu ludzi nie wie, jakie książki chciałoby pożyczyć. I jakie opory mają, by samodzielnie poszukać, chociaż jest przecież wolny dostęp do półek. Ja sama też nieraz nie miałam pomysłu, gdy przychodziłam do wypożyczalni jako czytelnik, ale do głowy by mi nie przyszło prosić nieznajomą bibliotekarkę, by wybrała mi pięć książek według własnego uznania. Co innego jakaś kwerenda, konkretny temat, czy pomoc w odnalezieniu tytułu. Ale takie całkowite zdanie się na czyjeś opinie do tej pory trochę jeszcze mnie dziwi. Typowy dialog wygląda, mniej więcej, tak:

-To proszę, niech mi pani coś wybierze.
-? A co pani lubi czytać?
-No, ja to lubię dużo rzeczy, wszystko właściwie... ale już wiem, proszę mi wybrać NAPRAWDĘ ŁADNĄ KSIĄŻKĘ.
-?
-DOBRĄ KSIĄŻKĘ, rozumie pani.

I masz babo placek. Na początku strasznie się przejmowałam takimi zleceniami, gorączkowo przypominałam sobie, co kiedyś czytałam dobrego (a w pamięci, jak na złość, czarna dziura). Zapytałam koleżankę, jak sobie z tym radzi. Opowiedziała, że kiedyś miała tak jak ja, proponowała swoje ulubione lektury, ale ilość nietrafień była ogromna. Czytelnicy odnosili książki zdegustowani i jeszcze psioczyli (!). Więc przestała wystawiać swoje ukochane lektury pod obstrzał łatwej i pochopnej krytyki i, wraz z przypływem doświadczenia i znajomości czytelników, jest w stanie teraz na pierwszy rzut oka oszacować "aurę" osoby i sięgnąć po odpowiednią rzecz, najczęściej, zresztą, pozycję, której sama nie czytała (bo nie da się przecież wszystkiego przeczytać). Na początku nie wiedziałam, o co w tym chodzi, co za magia, ale teraz już chyba zaskoczyłam. I mam mnóstwo "trafień", pochwalę się, chociaż pudło też się zdarza.
Swoją drogą, znalazłam kiedyś stronę norweskiej biblioteki, gdzie była specyficzna "pomoc" dla niezdecydowanych co do wyboru lektury. Mianowicie coś w rodzaju internetowego quizu z pytaniami w stylu: czy ma się dobrze kończyć, czy nie? Brutalne, czy łagodne? Prawdziwe, czy fikcyjne? Przy każdej alternatywie było coś w rodzaju suwaka, gdzie można było za pomocą kursora przesunąć wskaźnik natężenia danej cechy. Na koniec komputer wyliczał i typował zestaw lektur, po jakie czytelnik powinien sięgnąć. Padłam z wrażenia. Może warto zainstalować coś takiego u nas? :-)


A dzisiaj jest Światowy Dzień Kota, jak przeczytałam w necie. I przypomniało mi się bardzo fajne zdjęcie, które kiedyś zrobiłam, nie mogę się oprzeć i wrzucam:

4 komentarze:

  1. Mnie by się przydał taki suwaczek podczas wizyt w hiszpańskiej bibliotece: żeby było coś, co wzbogaci moją wiedzę o Hiszpanii ale niezbyt trudnego i oczywiście ciekawego czyli najlepiej ludzkie losy z uczuciem w tle. Ostatnio bez suwaczka trafiłam na fajną biografię Picassa, pokazaną przez pryzmat jego związków. Bo generalnie gustuję w biografiach, tyle że całam masa hiszpańskich nazwisk nic mi nie mówi a bibliotekarki nie wyglądają na zainteresowane konwersacją. Teraz zaczynam "Nieszczęśliwe związki małżeńskie w hiszpańskiej rodzinie królewskiej", suwaczek zapewne wyrzuciłby mi tę ksiązkę na pierwszą pozycję;) Uściski A. ps. Kocurek dziki taki, jak ryś jakiś.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak będę u Ciebie, chciałabym bardzo zobaczyć Waszą bibliotekę, to zawsze okazja, by się czegoś nauczyć, jakiś ciekawy pomysł zapożyczyć :-) Mam nadzieję, że będzie okazja.
    A kocur dziki bardzo, i to spojrzenie z gatunku "spadaj, mała"
    Uściski

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmm... To mi przypomina moje konwersacje u fryzjera: Proszę mnie ostrzyc.
    Jak?- pyta fryzjer.
    No...- odpowiadam- Ładnie. :) Fryzjerzy mnie kochają na pewno. Dlatego najlepiej mieć jedną panią, która wie. Tak jak mam teraz. Ściskam.
    Karinko

    OdpowiedzUsuń
  4. Karinko, a to nie jest tak, że Ty masz za każdym razem inaczej? Z daleka Cię zawsze można było poznać po tym, że miałaś ... inną fryzurę :-)

    OdpowiedzUsuń