piątek, 13 kwietnia 2012

ptasio, wiosennie, poświątecznie


Tydzień powielkanocny minął jak błysk. Wyjazd do Błędziszek ma zawsze ten sam skutek - całkowicie się wytrybiam z codzienności, wystarczą dwa, trzy dni, a już nie mogę uwierzyć, że jest gdzieś inny świat, w którym się spieszy :-) Jakoś tam daleko jest od wszystkiego. Tym razem było również zimno, nawet spadło trochę śniegu, padał też czasem deszcz, pogoda taka raczej przedwiosenna, bardziej marcowa, niż kwietniowa. A w Warszawie, koło biblioteki, widziałam już fiołki w rozkwicie!
 
Posted by Picasa


 
Posted by Picasa


 
Posted by Picasa


 
Posted by Picasa



Rano budzą nas śpiewem ptaki, bardzo ich tu dużo ze względu na bliskość lasu. Sikory, szpaki, kosy, drozdowate, nawet sójki się pojawiają czasem. Ale, jak słusznie zauważył kiedyś Jac, latem te ptaki znikają (jest ich zdecydowanie mniej), a pojawiają się za to stada srok i, co gorsza, wron. Mimo, że bardzo lubię ptaki, do wron mam stosunek raczej ambiwalentny, jakieś takie są ... drapieżne (widziałam, jak zamordowały wróbla!), te dzioby, szpony... A przy tym, jak na ptaki, wyjątkowo jakieś brzydkie, niechlujne, potargane. I to krakanie, wolę już sroczy terkot! Tymczasem okolica, gdzie mieszkam, to najwyraźniej teren sporny między stadem wron i srok, nieraz słychać, jak walczą o niego, wypłaszając się wzajemnie i, oczywiście, strasznie przy tym hałasując. Blisko naszego bloku rośnie szczególnie wysoka brzoza, takie drzewo sygnałowe dla ptaków: który się z czubka wydrze, tego teren (?). I wyobraźcie sobie to wronie "KRRRRRAAAAA", przez kwadrans bez przerwy, CODZIENNIE około szóstej pięć, rano, latem, kiedy możnaby się wyspać, bo nie ma szkoły.



(a to para miłych sierpówek, charakterystycznie pohukujących, na "naszej", niższej brzozie)

I jeszcze mała frustracja na koniec:
Ostatnie kilka dni przygotowywałam się do prowadzenia zamówionych miesiąc temu warsztatów i wykładu. O tym, że zostały odwołane, dowiedziałam się przez czysty przypadek, tknięta intuicją, by zadzwonić i potwierdzić szczegóły. I okazało się, że pani, z którą byłam umówiona, już nie pracuje, nie powiem, gdzie, by nie upubliczniać sprawy. Jeszcze nigdy mi się coś takiego nie przydarzyło, pracowałam przez ostatnie dni pełna parą, kosztem, wiadomo, nieugotowanych obiadów, rosnącej pryzmy do wyprasowania i nieodrobionego francuskiego. I taka sytuacja! Tkwiłam w szoku przez cały wczorajszy dzień, dzisiaj się otrząsnęłam, trudno. Może jeszcze coś z tego wyjdzie. Ale nadal nie mogę się wyjść ze zdumienia, że tak się załatwia (?) sprawy w poważnej instytucji!

3 komentarze:

  1. Agnieszko przykro mi bardzo, ja od dwóch dni doświadczam podobnych emocji i wszystko się we mnie gotuje z powodu "że tak się załatwia sprawy" aczkolwiek dotyczy to prywatnej osoby. Te ptaki to mnie budzą w każde wakacje o piątej rano, wrzaskliwce jedne. Zabiorę się dziś za maila, Twój przyjazd już tak niedługo:) Pozdrawiam a.

    OdpowiedzUsuń
  2. Agnieszko, nie przejmuj sie. Tak bywa, tez znam takie sytuacje. A czy te pania, z ktora bylas umowiona, a ktora juz nie pracuje, nie zastepuje inna pani z ktora moglabys sie na nowo umowic?
    Napisalam dzis do Ciebie. Wreszcie.
    do uslyszenia!
    M.

    OdpowiedzUsuń
  3. Już mi przeszło, dziękuję. Pewnie, takie rzeczy się zdarzają... mam przynajmniej teraz chwilę spokoju :-) Sądzę, że sprawa nie jest przegrana, już wstępnie rozmawiałam o przyszłym semestrze, zobaczymy. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń