... tylko z jakiegoś dziwnego miejsca, zimnego i pełnego mokrego śniegu. Chociaż, jak pada, to nawet ładnie jest.
W takim miejscu trzeba doskonalić umiejętność znajdywania piękna.
I tak zwanych drobnych przyjemności dnia codziennego.
W ramach tego wybieramy się z T. dzisiaj na wino wieczorem. Południowoafrykańskie. A dzieci zostawimy na ten czas przy filmie w domu, na krótko, ale pierwszy raz bez opiekunki. Tak jeszcze się nie zdarzyło - czuję nadchodzący pewien przełom w organizacji życia rodzinnego.
Nie musi to być zawsze wino. Ostatnio byliśmy na spontanicznej imprezie - Herbatce u Kapelusznika w Królewskich Łazienkach. Wokół szaro, zimno i mokro, a tu eleganckie filiżanki, imbryczki, termosy. I nieznane nam wcześniej towarzystwo w kapeluszach. Uwielbiam takie akcje!
(Janeczka na herbatce)
A wczoraj Hania skończyła sześć lat. Świętowaliśmy sobie miło te urodziny z babcią i dziadkiem, przy torcie, który kupiłam. Wreszcie zdecydowałam się nie kompromitować kolejny raz tortowym gniotem własnej produkcji, zawsze jakimś takim nadmiernie płaskim, rozjechanym i rozpaczliwym. O ile ciasta mi wychodzą bardzo dobrze, to torty - wcale. Poddałam się więc i wszyscy byli zadowoleni.
A co słychać w edukacji moich dzieci?
Zapytałam Janeczkę (znów podczas drogi do szkoły, wtedy tylko takie pytania przychodzą mi do głowy):
- Co tam, córeczko, teraz macie w szkole? Jaki temat przerabiacie? Bo zimę już pewnie skończyliście?
- Coś ty, mamo, zimę to już dawno. Teraz mamy kosmos! I przez pół dnia mieliśmy o jeżu. Ale tylko przez pół i koniec.
...mimo wszystko dobrze, że chociaż tyle.