Dzisiaj rano obudził mnie ptak śpiewający na drzewie za oknem. Przypomniał mi, jak to pięknie jest budzić się latem. Zaczynam czekać na wiosnę.
A tymczasem byłam dzisiaj jeszcze z dziećmi na łyżwach. Przedtem postanowiłam dokupić jedną parę - Janeczce, bo nie miała, a szkoda tak ciągle płacić za wypożyczanie. Mając trzy córki i nie za dużo pieniędzy, najlepiej nabyć łyżwy z regulacją (4 rozmiary w jednym). Ale co tu zrobić, gdy dziecko uderza w szloch, dzielnie się powstrzymuje, ale jednak lecą łzy, bo przecież wymarzyła sobie takie ładne, "eleganckie, mamo", a nie toporne rozsuwane z białego plastiku. Już się prawie łamałam, w końcu wymyśliłam lepsze rozwiązanie i dałam Janci ładne łyżwy po Dorocie, a rozsuwane kupiłam najstarszej, której to zupełnie nie przeszkadza. Jak to dobrze, że dzieci są takie różne.
Słońca takiego, jakie dzisiaj świeciło, nie mieliśmy, niestety, w czasie ferii. Dzisiaj wydaje mi się, że było strasznie szaro, bezśnieżnie, zupełnie bez tej energii, jaką czuję teraz w mroźnym, jasnym powietrzu. Ale i tak odpoczęliśmy. Byli przyjaciele, rozmowy, spacery, spanie do dziewiątej, książki, kominek. Slow life, tego też nam było trzeba.
/melancholijne krajobrazy czeskich Jeseników/
Wśród książek, które zabrałam ze sobą, były Filary ziemi Kena Folletta. Pisarza kojarzyłam głównie z literaturą sensacyjną, ta książka zaś to coś zupełnie innego, rodzaj średniowieczne sagi, jak głosi notka na okładce. Ostatnio bardzo wielu czytelników to pożyczało i zachwalało, więc wzięłam. Okazało się, że w zeszłe lato nadawali w telewizji serial nakręcony na podstawie książki, stąd eskalacja zainteresowania.
I nie pożałowałam - dawno mnie tak nie wciągnęła lektura. Wydawało mi się, że oto znowu trafiłam na powieść w stylu, jak dawniej pisywano. Wprost nie mogłam się oderwać, co wybitnie osłabiało moje towarzyskie walory. Pod koniec jednak zauważyłam, że moje zainteresowanie nieco osłabło, zamiast się spotęgować (kulminacyjny moment następuje, jak należy, na ostatnich kartach powieści). Może zmęczyło mnie już to nagromadzenie nagłych i niespodziewanych odmian losu, pełne dramatycznych zwrotów akcji i napięcia. Gdy dojechałam do końca, odetchnęłam z ulgą - wreszcie spokój! Nie muszę już się martwić o głównych bohaterów. I pomyślałam, że jednak ta książka zadziałała na mnie jak powieść sensacyjna - wessała, a potem wypluła - nie pozostawiając wiele po sobie. Trochę tak jest z kryminałami, nawet tymi dobrymi, jakaś taka pustka po przeczytaniu.
Dorotka wróciła z obozu zadowolona, wśród nowych umiejętności, jakie sobie przyswoiła, jest m.in jazda na nartach i filcowanie na sucho. To ostatnie wpisuje się również w nurt moich ostatnich zainteresowań: upatrzyłam już sobie zestaw wełny czesankowej w różnych kolorach. Może jakieś wspólne, babskie spotkanie z tego wyniknie?...