czwartek, 2 września 2010
Tak mi się ostatnio miło pisało tego bloga podróżniczego, że chyba jeszcze pociągnę dalej opowieść, zwłaszcza, że listopadowa pogoda w ostatnich dniach wraz z początkiem szkoły burzliwie przestawiły mnie na nowe-stare tory. Szkoła, logistyka odprowadzania dzieci, ranne wstawanie. Do tego wiele smutnych spraw, o których nie mogę publicznie pisać. Norwegia jest teraz pięknym pocieszeniem i wsparciem.
Kilka osób mnie pytało, czy mogłabym tam mieszkać, czy to jest w ogóle kraj do życia? Latem jest pięknie, śliczne światło, cała gama zieloności i błękitów. Trudniejsza zapewne sprawa zimą, kiedy zimno i ciemno przez długi czas. Czy da się do tego przyzwyczaić? Myśląc nad odpowiedzią, przypomniałam sobie, co myślałam o Polsce, spędzając dwie w życiu zimy na południu, we Włoszech. Patrzyłam na zieleń, która jest tam przez cały rok (a zimą jeszcze obfitsza dzięki deszczom), na błękit nad głową przez kilka razy w tygodniu co najmniej, do tego kolorowe domy, kwiaty na balkonach, pomarańcze na drzewach. I przypominałam sobie szary sufit chmur przez wiele miesięcy zimowych w Polsce, łyse drzewa i trawniki, szare bloki. Jak to można wytrzymać, pojawiało się pytanie.
Bałabym się chyba tych ciemności i zimna przez ponad pół roku.
Najgorzej jest w listopadzie, powiedzieli nam nasi znajomi, kiedy jeszcze nie ma śniegu, a już jest bardzo zimno, deszczowo i ciemno. Kiedy spadnie śnieg (a spada zawsze), robi się pięknie - jasno, czarodziejsko. Docenia się wtedy uroki domu, wszędzie, gdzie byliśmy, widziałam piece i kominki, przy których mieszkańcy Północy grzeją dusze. Przytulność jest niezwykle ważnym elementem w niegościnnej rzeczywistości skandynawskiej zimy, stąd te miłe, urocze wnętrza, miękkie sofy, dywaniki, świece. Zauważyłam, że często w oknach powieszone są małe lampki - blisko, przy samej szybie. Wieczorem wygląda to przepięknie, magicznie wprost - drewniane domki ze świecącymi z daleka oknami, oświetlone do tego lampionami w ogrodach. To pewnie stary zwyczaj z czasów, gdy nie było elektrycznego oświetlenia na ulicach - wieszało się w oknie światło, by nie zabłądzić. Zauważyłam też, że nikt tam na świetle nie oszczędza, nawet w lecie. W domach zapalano nam lampki na schodach do sypialni, które świeciły przez całą dobę; kiedy odruchowo wyłączyłam je rano, ktoś
zapalał znowu.
Anne, u której zatrzymaliśmy się ostatnio, przyznała, że przez całe lato ładuje akumulatory na zimę - przyjmuje mnóstwo gości, spotyka się z przyjaciółmi, podróżuje. Potem zimą zostaje już nieraz tylko praca, a potem kominek, książki i laptop. Zimą to my tak po prostu siedzimy i patrzymy w ogień, powiedzieli nam znajomi Szwedzi. Miałam nieraz wrażenie, że ludzie, których spotykaliśmy, to trochę desperaci, poszukujący przyjaciół i ciepła ludzkiego, co sami, zresztą, przyznawali.
Koppang i gościnny dom Anny opuściliśmy po dwóch dniach, pogoda była cudowna. Wyruszyliśmy w góry, donajstarszego parku narodowego Norwegii - Rondane. Niektóre szczyty mają powyżej 2000 mnpm. I z miejsca zakochaliśmy się w tych górach, przestrzeni, kolorach. Świetne góry do chodzenia, mam nadzieję, że jeszcze tam wrócimy.
Ciekawa rzecz z drzewami, zauważyliśmy zupełny brak jodły, świerka i kosodrzewiny, za to znowu sporo skarłowaciałych brzóz. Na ziemi chrobotek reniferowy, nadający górom charakterystyczną barwę. W Rondane jest sporo dzikich reniferów, niestety, nie widzieliśmy ani jednego. Oprócz chrobotka zobaczyłam kobierce brzozy karłowatej i dzikie maki w różnych kolorach: czerwone, białe i żółte. Ciekawe, u nas maki dawno przekwitły, na północy wegetacja przebiega zupełnie inaczej. W sierpniu był sezon na czereśnie! Przez cały też czas mieliśmy pod dostatkiem malin i jagód, ku ogromnej radości dzieci.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ciekawe jest to, co piszesz o Norwegach. Może jest tak, ze oni muszą nauczyć się dbać o siebie i radzić z sobą w takim klimacie. Nie mogą stwierdzić: "Jakoś to będzie" i tak całkiem zdać na spontaniczność. Uczą się siebie w tym klimacie i przekazują tę wiedzę następnym pokoleniom. Stad dalej te lampki w oknach etc.
OdpowiedzUsuńJa jednak w dalszym ciągu zdecydowanie mówię takiemu klimatowi NIE. wystarczyły mi nasze ostatnie listopadowe dni. Ciężko wtedy się wszystko robi. I to zimno. Brr...
A w tym co smutne i nie na bloga - trzymam kciuki. Uściski. Aneta
Z biegiem czasu i ja coraz bardziej podzielam to NIE, gdy myślę o skandynawskiej zimie. Bo latem tam jest ciepło (chociaż nie upalnie) i bardzo jasno! Ale kiedyś, wyobraź sobie, jako osiemnastolatka, zamierzałam tam pojechać na dłużej, uczyłam się przez dwa lata norweskiego, brałam pod uwagę nawet miejsca daleko na północy! Jakoś to harmonizowało z moją nastoletnią 'depresją', tak myślę teraz.
OdpowiedzUsuńA światło w oknach - takie wieczne lampki, wskazujące na ludzką obecność.
Nawiasem mówiąc, lato na południu to też ciężkie doświadczenie, do którego trzeba się przyzwyczaić. Pamiętam szczególnie gorący czas w Rzymie. Wiesz, jak wyglądał dzień w mieście z dziećmi, o ile nie byliśmy nad morzem? Rano zamykało się okna, spuszczało szczelnie serandy i siedziało tak do wieczora, przy sztucznym świetle, z zamkniętymi oknami, by nie wpuszczać żaru. O gotowaniu nie było mowy przed wieczorem. Po 20 wychodziliśmy dopiero do parku. Też szkoła przeżycia! Ale teraz to miło nawet wspominam.
I ja jestem na NIE ale nie do końca. Niby duszą i ciałem sprzedana jestem południu Europy ale porywa mnie bardzo opis zimy spędzanej z książką przed kominkiem. To oczywiście taki mały wyrywek, nie uwzględniający całej masy aspektów skandynawskiej rzeczywistości ale ten obraz paradoksalnie skojarzył mi się z poczuciem bezpieczeństwa i spokojem. Obserwuję u siebie nadmierną ekscytację dresami, piżamami, kapciami i szlafrokami, wszystkim, czym można się przyjaźnie opatulić, schować i dogrzać. Dziś kupiłam w IKEA w Murcji nowe poszewki na pościel i mimo, że zaraz potem kąpałam się w ciepłym morzu, gdzieś tam często mi się myśli, że do zimy czas się szykować;) Pozdrawiam! A.
OdpowiedzUsuńW Polsce mam próbkę zarówno upału, jak i mrozów. I zdecydowanie wolę upał. Mozę to jednak kwestia starej kamienicy, w której nawet upał jest znośny ;-) A może starzeję się , boli coś co i rusz i muszę wygrzewać kości ? Miłego dnia!
OdpowiedzUsuńO, ta przytulność to chyba klucz...
OdpowiedzUsuńGdy zima jest ładna, faktycznie łatwiej ją znieść. W górach jest taka inna niż w mieście:-)
Spotkałem w Norwegii studenta z Ghany. W lecie. Powiedział: tu sa dwie zimy -- zielona, taka jak teraz. Okropna - zimno a oni spedzają tyle czasu na dworze, i biała - ta jest doskonala - siedzi sie caly czas w cieplym domu.
OdpowiedzUsuńAgnieszko,
OdpowiedzUsuńpo Twoich"norweskich" wpisach i zdjeciach trudno nie myslec przynajmniej o wycieczce do Norwegii!!I pewnie dla kontrastu chetnie bym spedzila pary tygodni w miejscu gdzie zimno i ciemno...
Przepraszam, ze dopiero teraz odpowiadam , ale nie bylo mnie troche w sieci i Twoje pytanie mocno mnie zastanowilo.Czy pisze/pisalam bloga?Wyjezdzajac z Polski nigdy nie myslalm , ze tak dlugo zostaniemy poza krajem...Dlatego pierwsze dwa lata zjezdzilismy ogromna czesc poludniowo-zachodnich Stanow(chcac zobaczyc jak najwiecej przed powrotem) i do dzis (po 8 latach i czterech nowych miejscach ) utrzymuje , ze to najpiekniejsza czesc USA.
Takze na poczatku troche nie mialam regularnego dostepu do Internetu i PO PROSTU NIE WIEDZIAKAM , ZE SA BLOGI NA SWIECIE(o ignorancjo)dopoki Ania mi nie uswiadomila...(: Mysle , tez ze do prowadzenia bloga potrzebna jest pewna odwaga(oprocz checi pisania) a ja takowej nie posiadam...Ale bardzo sie ciesze , ze sa osoby , ktore to robia. Dlatego Agnieszko pisz prosze, nie dawaj sie zniecheceniu...mysle, ze byloby mi latweij czytajac Twojego bloga na biezaco kiedy sama nie dawalam rady z nauka jezyka, jazda samochodem czy innymi roznicami kulturalnymi, nie mowiac o tesknocie...
Dziekuje jeszcze raz, pozdrawiam aniaj