poniedziałek, 16 maja 2011

po walijsku - wspomnienie




Weekend minął niepostrzeżenie, byłam na wyjeździe integracyjnym z pracy, a w niedzielę na rodzinnych imieninach i przyjęciu komunijnym. W ostatniej chwili odpadła jakaś dodatkowa dziecięca atrakcja (urodziny w parku linowym w Powsinie, na które mieliśmy dowieźć Hanię) - chyba z powodu nagle załamanej pogody. I dobrze.
W domu remont się skończył. Odbył się w trzech rzutach, o pierwszym wzmiankowałam przed wyjazdem, drugi mnie szczęśliwie ominął, a trzeci - niewinne wstawienie szaf - miał miejsce w zeszłym tygodniu. Nikt nas jednak nie uprzedził, że to nie będzie wcale czysta robota, ot, przewiercenie kilku dziur w ścianie. Pod koniec dnia poziom syfu, pyłu i kurzu w niczym niezabezpieczonym mieszkaniu osiągnął apogeum, wyszłam z siebie i stanęłam obok, nakrzyczałam na bogu ducha winnych robotników, którzy i tak wykazali się przedtem hartem ducha, transportując niewymiarowe elementy przez okno balkonowe (nie zmieściły się na schodach). Panowie przyjęli moją histerię spokojnie, nawet wyrazili współczucie z powodu czekającego mnie sprzątania. Uspokoiłam się więc, a na odchodnym nawiązałam z jednym z nich całkiem przyjacielską rozmowę.Spontanicznie pożaliłam się na trwający od jakiegoś czasu chaos w domu i w pracy, wspomniałam o przeprowadzce biblioteki. Reakcja pana była ciekawa:
- Książki, mówi pani? Ja w moim życiu to może jakieś pięć książek przeczytałem!
- A jakie to były, pamięta pan?
- (skupienie i namysł, wreszcie ulga) Janko muzykant to był!
- O, to ja zapraszam do naszych bibliotek, może coś panu znajdziemy, na początek może jakaś sensacja albo kryminał, polubiłby pan na pewno!
- (zdumienie i niedowierzanie)To są takie książki? Bo ja myślałem, że tylko takie filmy są!
Ciekawe, dla ilu ludzi książka kojarzy się z czymś więcej, niż z Jankiem Muzykantem (skądinąd sympatyczną nowelką)?

A teraz zdjęcia z Walii, gdzie wyjechałyśmy z Agą trzeciego dnia z Oxfordu. Celem naszym był Bangor, miasto niewielkie i kameralne, za to z katedrą. Podróżowałyśmy pociągiem, bardzo komfortowo, gadając i oglądając widoki. I nagle zaskoczył nas widok morza - jechałyśmy wzdłuż wybrzeża, oglądając zachód słońca, dopóki nie zrobiło się całkiem ciemno. Odebrała nas z dworca już nocą kuzynka Agi i zawiozła do domu - charakterystycznego dla tych okolic, zbudowanego z czarnego kamienia, z łupkowym dachem. Odrębność Walii jest zauważalna właśnie w budownictwie chociażby, uwagę zwracają też dwujęzyczne napisy, czasem słychać też ludzi mówiących po walijsku. Jest to celtycki język, który ma nieco poniżej miliona aktywnych użytkowników, wszyscy są jednak bilingwalni i chętnie przerzucają się zaraz na angielski. Dowiedziałam się, że chociaż walijski nie ma statusu języka państwowego, jest intensywnie nauczany w szkołach i kultywowany w literaturze, oczywiście na niewielką skalę. To mnie bardzo ucieszyło, bo bardzo mi się taka różnorodność językowa podoba. Dowiedziałam się kiedyś o zastraszającym tempie zanikania w skali światowej rdzennych dialektów i języków - taka odwrotność wieży Babel jakby - i jest to smutna informacja. Na szczęście są ciekawe inicjatywy, również w Europie, by propagować i wspierać kulturę "małych" języków. Może się tak kiedyś nauczyć po walijsku? Jeśli bym miała okazję tam jeszcze jeździć, czemu nie? :-)

A oto zdjęcia z następnego dnia. Pogoda piękna, tylko wiatr wiał. Pojechałyśmy z Paolą i jej małym synkiem na wyspę Anglesey, krętymi drogami wśród wzgórz, aż nad zatokę. Widoki zmieniały się, pojawiła się charakterystyczna roślinność, owce i kamienne murki:



Za chwilę dotarłyśmy na brzeg i poszłyśmy na długi spacer. Wiatr prawie urywał głowę, słońce świeciło, było cudnie!
















Mogłabym jeszcze wrzucać i wrzucać fotografie, nie mogłam się powstrzymać i narobiłam masę zdjęć. Walia nas powaliła - nomen omen - rozmachem i przestrzenią. Ten krajobraz zachwycił mnie - na pewno tam kiedyś wrócę.
(nie był to jeszcze koniec tego dnia, reszta potem)

4 komentarze:

  1. Przepięknie, czuć oddech przestrzeni, wiatr i słońce. Na pewno świetnie się można zregenerowac w takim miejscu. Wrzucaj Agnieszko dalej:) Uściski A.

    Ps. Nie uwierzysz co mi tutejsze Ministerstwo Edukacji kazało uzupełnić - dwa semestry historii muzyki:)

    OdpowiedzUsuń
  2. A mi Walia i Szkocja kojarzą się z ksenofobią. Nie wiem dlaczego, może za dużo naczytałem sie o niechęci miejscowych płowowłosych i rudopiegowatych mieszkańców do przybyszów z innych rejonów świata.

    OdpowiedzUsuń
  3. Aniu, szkoda, że nie zgadałaś się wcześniej z Tomkiem, prowadzi przecież zajęcia! Pochodziłabyś na nie i po sprawie :-) Ale nie martw się, pewnie to można jakoś uzupełnić. Tyle że to wszystko trwa, niestety.
    Jac, nie wiem, czemu akurat Walia miałaby być bardziej ksenofobiczna, niż inne kraje, doświadczyłam tam wiele dobrego, także od obcych ludzi, którzy spontanicznie pomagali, potrafili zatrzymać samochód i zapytać, czyśmy się nie zgubiły, gdy, po prostu, przeglądałyśmy mapę! I nie wiem,w czym, u licha, 'biali i piegowaci' (sama się do nich zaliczam) mieliby być generalnie gorsi czy lepsi od czarnych czy żółtych. Wolę nie skupiać się na podziałach na kolor skóry, bo to niczego dobrego nie przynosi.

    OdpowiedzUsuń
  4. Agnieszko, gdybym ci ja miała zdolności przewidywania, byłabym najpilniejszą Tomka studentką, jaka szkoda. Może gdybym była w W-wie miałabym jakąś możliwość zaliczenia po latach, nikt w końcu nie powiedział, że mam to uzupełniać w Hiszpanii a tak przyjdzie mi wziąć byka za rogi i zmierzyć się z tym po hiszpańsku. Za to jak już się uda, jaka satysfakcja będzie:) Co do dalszej części Twojego komentarza zgadzam się z Tobą całkowicie. Uściski A.

    OdpowiedzUsuń