środa, 5 maja 2010
Być może ktoś niezorientowany pomyślał, że ja ciągle jeszcze jestem w Chorwacji, bo nic nie piszę na blogu. Otóż, nie, niestety. Byliśmy, wróciliśmy. Musnęliśmy zaledwie bogactwo, jakie świat otwiera przed człowiekiem podróżującym.
Jakoś nie chce mi się silić tutaj na opis miasta i całej naszej wyprawy. Można to wszystko odnaleźć w przewodnikach i w sieci. Wrzuciłam różne nasze ładne zdjęcia na FB, jeśli ktoś ma ochotę obejrzeć, a jeszcze nie widział, to zapraszam.
Wspomnę więc lapidarnie jedynie - było pięknie. To, co od razu nas uderzyło, to zapachy! Cała różnorodność krzewów in fiore, kwitły bzy, glicynie, pittosporum i wiele, wiele innych. Mocna woń, jakby jaśminu, dominowała na ulicach, potem zorientowaliśmy się, że to pachną kwiaty pomarańczy, niebywałe, wystarczyły dwa niewielkie drzewka, by wyperfumować cały Stradun (główna ulica przecinająca stare miasto). To bardzo szlachetny zapach, niezwykle poszukiwany w perfumiarstwie. Zajmowałam się kiedyś trochę aromaterapią i wiem, że aby uzyskać 10 gramów olejku z kwiatów pomarańczy (zwanego też neroli - nie mylić z olejkami z owoców, czy liści), potrzeba kilku ton płatków kwiatów, wyobrażacie sobie! Podobne właściwości (i cenę) ma chyba jedynie olejek różany.
(Kwiat pomarańczy)
Oprócz tego pachniała jeszcze lawenda, którą w Chorwacji masowo się sprzedaje turystom. Hvar znana jest nawet jako "lawendowa wyspa". Dubrownik też na tym korzysta, stąd wszędzie pełno nasączanych poduszeczek, mydełek, buteleczek; są lawendowe ciastka i nalewki. Na uliczkach stragany, sprzedający leją biednym turystom olejek prosto na skórę, stąd intensywność woni.
Pachniało też, oczywiście, morze, chociaż to była już raczej nuta serca w zapachu miasta. Wilgoć i sól w powietrzu. Do tego czasem intensywny zapach świeżych ryb. No i rozmaitość cała woni z restauracji, piekarni, kawiarni. Chodziłam jak odurzona tym wszystkim.
I jeszcze, jeszcze jeden. Zapach świeżego prania. Tak, jak w Italii, tak i tutaj, prześcieradła, bluzeczki, majteczki suszą się na powietrzu, na sznurach przewieszonych przez uliczki o szerokości nieledwie dwóch metrów.
(Typowa uliczka prostopadła do głównej, biegnąca w górę - na dół po schodach)
No, i tak to było.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Takie intensywne odczucia zapachowe to rzecz wspaniała, w całej swojej złożoności i różnorodności. Podobnie czułam się nocą w majowej Granadzie, gdzie mocno pachniały róże i jaśminy i krzyczały pawie. Uliczka w Dubrowniku przypomina te z andaluzyjskich pueblos, tylko tam biel i jeszcze raz biel. Czy Ciebie też ciągle dziwi, że gdzieś, czasem na wyciągnięcie ręki, jest świat tak bardzo inny. Pozdrawiam, do maila się przymierzam, pa AT
OdpowiedzUsuńwww.caramba.bloog.pl
a ja byłam na hvarze, bylam, bylam! ze sie tak nieskromnie pochwale!
OdpowiedzUsuńI fajnie było?
OdpowiedzUsuńPewnie tak. Tam jakoś nie może być źle, zwłaszcza, jak się jest na wakacjach.
A lawendowe pola widziałaś???
A mnie zachwyca Twój opis. Bo zdjęcia widziałam na FB, a teraz wspominam zapachy. Pozdrawiam. a.
OdpowiedzUsuńtak, tak, było pieknie na hvarze, pachnąco i niebiesko od lawendy
OdpowiedzUsuńJakież to budujące(ostatnia karteczka). Rozmowa z paniami trochę jak z kosmitkami, aż dziw, że w bibliotece;) W Wakacje w Markpolu naszym ursynowskim, uderzyła mnie różnica między dużym spożywczakiem polskim i hiszpańskim. Zamiast uśmiechniętych, bardzo sympatycznych kasjerek, bez owych wymuszonych przez przełożonych grzecznościowych formułek, za to zawsze zagadujących a to dzieci a to o dzieci, zobaczyłam kobiety autentycznie udręczone. Odechciało mi się tam przychodzić. Pozdrawiam A.
OdpowiedzUsuń