Nie piszę, nie odzywam się, milczę. Może więcej się zajmuję życiem, może ciągle jeszcze za mało czasu decyduję się poświęcić dla siebie.
To nawet kwestia tak drobnej rzeczy, jak miejsca, w którym piszę. Laptop mój przytwierdzony jest do sieci zwojami poplątanych kabli (brrr...) w pokoju, który pełni również funkcję naszej sypialni. Pokój ten ma dwa wejścia, w tym jedne szerokie, podwójne drzwi. Te drzwi są całkiem fajne, trochę, jak w starej kamienicy, ale wszystko to razem pozbawia nasz pokój intymności, a komputer walnie się do tego przyczynia. Nieraz, gdy siadam tutaj, to mam wrażenie, że jestem na Dworcu Centralnym, zwłaszcza, gdy za plecami kursują nieustannie jacyś rodzinni ludzie.
Ale tak naprawdę, to tylko wymówka. Jasno mi to pokazuje pewna sprawa. Otóż już wielokrotnie i na różne sposoby przemyśliwałam palącą potrzebę pomocy w domu - kogoś, kto by mi raz na jakiś czas posprzątał, umył okna, czy wyprasował sterty. Bo ja, oczywiście, wszystkiemu podołam, dzielna matka polka, ale dużym kosztem. Mam tyle pomysłów, których nie realizuję, bo nie tylko nie ma kiedy, ale, co jest gorsze, rutyna i zmęczenie skutecznie zabijają je w zarodku.
I już od dawna się zbierałam do tego, by kogoś zatrudnić, ale zawsze byłam na to zbyt dzielna - czytaj, moje poczucie własnej wartości zbyt mocno wiązało się z zaharowaniem się i udowadnianiem, że jednak dam radę. Kwestia pieniędzy, owszem, wchodziła w grę, ale tak naprawdę również była tylko pretekstem.
Nie będę już dalej marudzić, jakoś staram się tego nie robić, więc napiszę tylko krótko, że nie ma jak dobre koleżanki! Zostałam zręcznie umówiona z panią sprzątającą, ani się spostrzegłam. Może to dobry początek, by zacząć dbać o siebie.
.................... ...................... .......................... ........................ ........................... ...........................
A w sobotę byłam na najprawdziwszym wyjeździe integracyjnym, zorganizowanym przez dyrekcję naszych bibliotek. Zawsze mi się takie imprezy kojarzyły ze zdemoralizowanym życiem wielkich korporacji, które znam z opowieści. Z pewną satysfakcją stwierdzam, że u nas nie miałam okazji się zdemoralizować, chociaż, gdybym się bardzo uparła... ale nie. Było całkiem kulturalnie (w końcu taka jest misja biblioteki), mogłam nareszcie zobaczyć ludzi z innych placówek (rozsianych po całej dzielnicy). Zadbano o strawę duchową (teatr) i materialną (kolacja u Piotra Bikonta). Deszcz łaskawie nie padał, więc i spacer się udał.
Dużą radość sprawia mi teraz kontakt z dorosłymi ludźmi, bycie kimś z grona dorosłych. Po latach przebywania z dziećmi i w dziecięcych kontekstach - to duża zmiana, z której się nieustannie cieszę.
Odkryłam też, jak wielką radość daje mi spotykanie w pracy tylu starszych ludzi. Nie ukrywajmy, tacy najchętniej do nas przychodzą, zważywszy repertuar na półkach (lektury i literatura dziecięca z braku miejsca czekają w magazynie na przeprowadzkę i lepsze czasy). Zauważyłam, że niemal odruchowo bardziej teraz zauważam staruszków na ulicach, częściej im się przyglądam. Z naszymi czytelnikami lubię rozmawiać, odkrywam, jakie to wspaniałe nieraz są osoby. I ciągle żałuję gdzieś w środku, że nie pamiętam żadnego z moich dziadków (jeden umarł na długo przed moim urodzeniem, drugi jeszcze mnie ponoć trzymał na kolanach, ale ja już tego nie zapamiętałam).
A z Janeczką czytamy teraz bardzo ładną książeczkę, o dziadku właśnie, Angeli Nanetti,
"Mój dziadek był drzewem czereśniowym". Piękne, bardzo polecam!
niedziela, 16 maja 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Dałaś mi Agnieszk0 do myślenia z tą pomocą w domu i pocieszyłaś trochę. Bo jakoś ciągle mi się wydaje, że gdybym wzięła się solidnie w garść, to wszystko byłoby zrobione, jak trzeba. A przecież w końcu i pracuję i wożę na basen, zbiorki harcerskie, do dentysty, ortodonty itd... i pomagam w lekcjach. W sumie nie dziwne, że nie na sprzątanie brakuje mi już energii.Oj przdałby się ktoś do pomocy!
OdpowiedzUsuńNie mam potrzeby udowadniania sobie, że dam radę, ale okropnie mi wstyd, że pani do sprzątania zobaczy, jaki ze mnie bałaganiarz!
Pozdrawiam
Kordelia
Kordelio, jak miło Cię tu zobaczyć!
OdpowiedzUsuńPani do sprzątania przychodzi jutro i, wyznam ze wstydem, z trudem hamuję się, by nie posprzątać przed jej przyjściem... naprawdę. Kiedy dzisiaj zobaczyłam, co dzieje się w pokoju dziewczyn...
Pozdrawiam
Ja też, z trudem się powstrzymuję, żeby nieco nie podrasować mieszkania przed wizytą Pani Ałły. Ale ona zawsze na mnie wtedy krzyczy, że jej pracę zabieram ;)
OdpowiedzUsuńŚciskam moje drogie i ulubione....
KS
Też mi się wydaje, że jak bym się postarała, zmobilizowała, zaplanowała, wzięła w garść i przestała lenić, to bym na pewno wszystko posprzątała, poprasowała, pozmywała, poprała, poodkładała na miejsce, poodkurzała i tak dalej, ale... nijak mi to nie wychodzi ;-) Ciągle coś/ktoś woła: zajmij się mną. w ramach rozwiązania sytuacji od września wracam w pracy na pół etatu, a na resztę zatrudnię sama siebie jako panią sprzątającą. Zobaczymy jak będzie. Pozdrawiam.a.
OdpowiedzUsuńFajnie masz. Uściski. Ania T.
OdpowiedzUsuń