Tak się czasem zastanawiam, powiedziała niedawno w pracy moja kierowniczka - zastanawiam się, pani Agnieszko, jakie ja kiedyś będę czytać książki. Czy nie będzie ze mną tak, jak z niektórymi czytelnikami, którzy teraz wypożyczają miernotę. A przecież ja ich znam, wiem, co kiedyś czytali. I co będzie kiedyś ze mną?
Ta uwaga, rzucona zupełnie mimochodem, dała mi do myślenia. Co ja kiedyś będę czytać? W tym moim pytaniu, tak naprawdę, do głosu dochodzi lęk przed starością i wszystkim trudnym, co ze sobą przynosi. Otępienie, zniechęcenie, rozgoryczenie? Tego można się bać. Lecz także mądrość, wyrozumiałość dla ludzi, bezinteresowny zachwyt światem? Może? Czy to jednak do końca będzie zależało ode mnie?
Na razie widzę, że i ja już nie wszystko mogę teraz czytać. I oglądać. Nie jestem w stanie przetrawić okrucieństwa, zła, które pokazuje swą gębę znad ludzkich podłości. To mnie przerasta - przyjąć jeszcze więcej cierpienia, o którym mówią książki i filmy. Przyjąć, a potem dalej jeszcze żyć i wierzyć. Może to ja jestem zbyt słaba, a może świat nienormalny? Ale wystarczy mi nieopatrznie dokładnie przestudiować wiadomości ze świata w internecie, do tego dołożyć "mocny" film, czy książkę. I odchorowuję to potem przez wiele dni czując, że coś się we mnie zapada, coś zamiera.
Dokładnie pamiętam chwilę, gdy przeżyłam coś takiego - świadomie - po raz pierwszy. Byłam wtedy w maturalnej klasie, przerabialiśmy literaturę wojenną. Dopiero początek. Ja miałam już za sobą Dymy nad Birkenau, myślałam, że z resztą sobie poradzę. Poznawczo, z dystansu. Opowiadania Borowskiego i Medaliony Nałkowskiej zostały mi do przeczytania w nocy. Dobrze, że krótkie, pomyślałam, i zaczęłam lekturę.
I wtedy tej nocy podczas czytania nagle coś pękło we mnie, coś osiągnęło nasycenie, a potem nic już nie było takie, jak przedtem.
Odkąd zostałam mamą moich córek, jest jeszcze trudniej. Jakbym bała się świata i za siebie i za nie.
To, oczywiście, wypływa czasami, na co dzień bywam spokojna i pogodna, ale lęk gdzieś się czai i wiem o nim, omijam niektóre książki, nie mam odwagi obejrzeć pewnych filmów. I tak już pewnie będzie zawsze.
Jak sobie z tym radzą ci, którzy naprawdę przeżyli piekło? Jak oni żyją dalej?
Jednym z tematów szczególnie trudnych jest cierpienie dzieci. 25 maja obchodzony był Dzień zaginionego dziecka, poświęcony sprawie dzieci uprowadzonych, zaginionych bez wieści, a także i tych, które same uciekły z domu. Pisałam kiedyś na poprzednim blogu o chwili, gdy nagle straciłam z oczu Hanię, gdy myślałam, że się zgubiła gdzieś. I nagle całe przyszłe życie przed oczami, gdy jej szukam rozpaczliwie, bez spoczynku, w rozpaczy, do końca. Nie wyobrażam sobie większego koszmaru.
Traf chciał, że ostatnio trafiłam na film poruszający tę tematykę. Był to włoski obraz "Io non ho paura" ("nie boję się") Gabriele Salvatores. Przedstawiał historię chłopca z włoskiej Apulii, który, podczas zabawy odkrywa przypadkiem podziemną kryjówkę, a w niej - innego chłopca, nagiego, oślepłego z braku światła, przykutego łańcuchem do swego więzienia. Początkowo przerażony jest odkryciem, potem powoli próbuje nawiązać kontakt z nieznajomym, przynosi mu wodę, chleb. Utrzymuje swoje odkrycie w tajemnicy, co okazuje się zbawienne, gdyż w uprowadzenie więźnia - celem wymuszenia okupu - jest zamieszany ojciec bohatera.
Wiem, jak film się kończy - dość dramatycznie - ale nie byłam, po prostu, nie byłam w stanie obejrzeć go do końca. Szkoda, bo był piękny, przejmująca była też muzyka, wykonana przez kwartet smyczkowy (Ezio Bosso i Ennio Moricone). Może jeszcze kiedyś będę miała lepszy czas, może jeszcze kiedyś będę mogła znowu czytać, oglądać.................................................................................
Dlatego nie dziwię się, zupełnie nie dziwię, gdy przychodzą do biblioteki starsi ludzie, zmęczeni ludzie, smutni. I mówią: proszę mi wybrać coś pogodnego, prostego, łatwego. Coś, by nie myśleć. By wreszcie odpocząć.
czwartek, 3 czerwca 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Agnieszko piszesz o sprawach o których myślałam nie dalej, jak wczorajszej nocy. Michał ma w czerwcu urodziny, postanowiłam kupić mu książkę, o której wielokrotnie wspominał "Nieuświadomiony Bóg" Viktora E. Frankla., ponieważ jej nie znalazłam kupiłam "Człowieka w poszukiwaniu sensu" tego samego autora, traktującego o podobnej tematyce. Frankl, więzień kilku obozów koncentracyjnych, pisze o rzeczach niewyobrażalnych. Po kilku stronach czułam jak ściska mi się coś w środku i jak narasta opór przed dalszym czytaniem. Kiedy przytoczył dramatyczną historię 12 - letniego chłopca - więźnia, miałam ochotę ryczeć na głos. Najdziwniejsze jest to, że jako dziecko ok. dziesięcioletnie zaczytywałam się literaturą obozową, zupełnie nieadekwatną do mojego wieku, osobną książkę czytałam o dzieciach z Oświęcimia a teraz nie mogłam znieść kilku zdań na ten temat. Zastanawiałam się dlaczego? Myślę, ze to właśnie kwestia bycia matką. Generalnie unikam okrutnych filmów, staram się nie czytać wiadomości, których nagłówek sugeruje, ze je potem odchoruję, bo odchorowuję i to bardzo. A zaginięcia dzieci śnią mi się czasem, są to sny tak straszne, że budzę się w nocy roztrzęsiona i nie pomaga świadomość, że to tylko sen. Pozdrawiam A.
OdpowiedzUsuńAgnieszko, mam tak samo. Tylu książek i filmów nie przeczytałam z takiego powodu, że czasem się wstydzę, ale nie umiem się przełamać. A jak coś zobaczę, usłyszę, to potem przeżywam, przypominam sobie, płaczę. Kiedyś miałam większą odporność. I tak jak u Ciebie nasiliło mi się to wraz z przyjściem na świat dzieci. I ich cierpienia najbardziej nie mogę znieść. Dziękuję, że to napisałaś. Myślałam, że jestem wyjątkowym mięczakiem. Zazwyczaj omijam tematy sztuki współczesnej, bo ona niestety bardzo często opiera się na złej, trudnej i bolesnej sensacji. Więc jestem nie na czasie i pewnie już nie będę. Ściskam serdecznie
OdpowiedzUsuńUnikanie przeżyć to jedna sprawa. Czasem te łatwe książki to także unikanie wysiłku - intelektualnego i w ogóle. Ale nie jestem już taka krytyczna jak za młodu ;-) Teraz sama tydzień już czytam Chmielewską i nie mogę skończyć. Takie zapędzenie, a nad każdą książką ostatni od razu zasypiam :-(. Pozdrawiam. a.
OdpowiedzUsuńMam w sypialni półkę, a na niej kilkadziesiąt ulubionych książek. Ilekroć słyszę/czytam o jakiejś nowej książce, to myślę - a może lepiej zajrzeć znowu do jednej z tych ulubionych.
OdpowiedzUsuńW australijskich księgarniach trudno znaleźć jakiekolwiek tłumaczenia, królują przeboje amerykańskiego i angielskiego rynku. Staram się znaleźć książki pisarzy australijskich, czasem mi się udaje. Biblioteki, które tak często odwiedzałem w Polsce, tutaj robią przygnębiające wrażenie. Wygląda jakby cały księgozbiór pochodził z donacji starszych pań o anglosaskim rodowodzie. Ostatnio przybył spory dział książek chińskich. O ile mi wiadomo, biblioteki nie mają prawa kupować i wypożyczać książek w ciągu pierwszych 2 lub 3 lat po ich wydaniu - aby nie obniżać sprzedaży.
No to czy nie lepiej wracać do książek, które mnie nigdy nie zawiodły?
Tak, stare, wierne książki - też mam takie. To jak przyjaciele na całe życie.
OdpowiedzUsuńZadziwiające, co Pan pisze o bibliotekach w Australii, sądziłam, że to u nas sytuacja jest fatalna (bardziej, zresztą, na prowincji, w Warszawie jest naprawdę nieźle). U nas nowości - kupowane nieraz pierwszego dnia po wejściu do księgarni (a nawet wcześniej!) - to podstawa! To właśnie przyciąga wielu czytelników, zwłaszcza tych, których nie stać na nowe pozycje.