Niedziela, od dwóch dni odpoczywam i wałkonię się, na ile mi pozwala sytuacja. Tomek jest w górach z Dorotką, na obiecywanym od dawna inicjacyjnym wyjeździe (pomysł: zarazić dziecko bakcylem górskim), ja z Janeczką i Hanią zostałam w domu. Umilamy sobie życie, jak możemy: śniadanie w piżamach na balkonie, swobodny czas dla siebie, filmy z mediateki, mnóstwo owoców i lodów (ja testuję teraz sorbety Grycana, bardzo dobre. Przypomniało mi się tutaj, jakie śniadanie jada się nieraz na Sycylii o tej porze roku: sorbety, właśnie. Cytrynowe albo miętowe, na przykład).
A w ogóle, to Italia zaprawiła mnie tak, że wcale nie czuję już tak bardzo tego upału, nawet się nim chwilami cieszę, bo jest w tym cała intensywność lata. I życia. Nie mówię tu o sytuacji wsiadania do samochodu, który stał przez pół dnia w słońcu, ale o takim sobie zwykłym spacerze na targ, do pracy, po wodę do źródełka. Będąc we Włoszech odkryłam, jak sobie z tym radzić (chociaż niekiedy sytuacja mnie przerastała, zwłaszcza w obliczu perspektywy, że nic się prawdopodobnie nie zmieni z temperaturą przez kolejne dwa miesiące).
Otóż, jest to proste. Trzeba się z pogodą POGODZIĆ. Wyrzucić z głowy batalistyczne słownictwo typu walka z upałem, strategia ochronna, itp. Zaakceptować to, że jak jest gorąco, to człowiek się poci. Nie używać klimatyzacji, nie kąpać się co 5 minut (nie namawiam tu, oczywiście, by całkiem z tego zrezygnować:-)). Żyć z tym. Cieszyć się z przewiewnych sukienek, wymyślać pomysłowe napoje (posadziłam na balkonie miętę od przyjaciół, rośnie, skubana, aż miło. Wystarczy wrzucić parę listków do zimnej wody... dodać listki bazylii, sok z cytryny, kostki lodu...). Nawet muzyki słuchamy innej, szczególnie fajna okazała się płyta "Siesta" ze wspaniałą saksofonistką Aliną Mleczko (DUX).
I, co najważniejsze, w upale odkrywa się zapomnianą już sztukę zaniechania. 40 stopni w cieniu, o jakiej aktywności można wtedy myśleć? Sjesta to konieczność, chociaż nie każdy pewnie może sobie w naszym pracoholicznym społeczeństwie pozwolić wtedy na pełnowartościowy odpoczynek. Ale sama idea jest ważna: mniej robić, więcej marzyć, dumać. Uszanować swoje prawo do zaniechania, prawo ciała do odpoczynku i zwolnienia tempa. Upał jest tu doskonałym pretekstem.
W powyższym utwierdziła mnie ostatnio lektura fantastycznych książek, bardzo polecam na wakacje i nie tylko: autor Tom Hodgkinson "Jak być leniwym" oraz (jeszcze lepsza) "Jak być wolnym". Przeczytaliśmy je z Tomkiem jednym tchem, pomrukując z rozkoszy. Zwłaszcza ja. Bo nagle zobaczyłam, jak ważne jest to, co zawsze intuicyjnie sobie ceniłam (także u siebie), a co współczesna kultura bezlitośnie piętnuje: próżnowanie, zamyślanie się, bezproduktywne (!) marzenia, zwolnienie tempa, spokój, czas na refleksję, unikanie (tak, tak, ponad trzysta godzin wagarów w trzeciej klasie liceum!!). Niektóre z tych rzeczy traktowałam jako swoje wstydliwe słabości, bądź luksusowe kaprysy. Tymczasem w odpowiedniej perspektywie można zobaczyć, jak chore jest przeciwieństwo takiej postawy, z czego ono kulturowo wynika i jak zniewala ludzi kultura obsesyjnej pracy jako wartości samej w sobie (dowartościującej pracującego), kultura "więcej" i "szybciej". Poradniki Hodgkinsona sa humorystyczne, napisane ciętym językiem i dają do myślenia. Nie mogę tez im zarzucić doktrynerstwa, bo autor - anarchista - z założenia promuje eklektyzm i skrojenie swojego życia na własną miarę, nie zaś na tę dyktowaną przez modę. Takie podejście do życia bardzo mi ostatnio odpowiada. :-)
(a relacja z Czarnohory i Lwowa - wkrótce, mam nadzieję)
PS. Właśnie wróciłam z kościoła, była Ewangelia o Marii i Marcie - wypisz, wymaluj, to, o co chodzi!
niedziela, 18 lipca 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Cześć Agnieszko!
OdpowiedzUsuńJuż prawie tydzień jestem w Warszawie, ale muszę przyznać, że POWOLI ląduję. Po Hiszpanii gorąco mi nie jest, ale ciągle trudno mi wrócić do spokojnego trybu: sama z dziećmi. Ściskam!
Karinko
Zasadniczo się zgadzam, choć problem mam odwrotny. Świetnie opanowałam sztukę odpoczywania i życia własnym rytmem, chciałabym jeszcze potrafić systematycznie pracować, przede wszystkim uczyć się, chociaż godzinę dziennie. Bardzo miło było Was zobaczyć, Twoja tarta Agnieszko dzierży pierwsze miejsce wśród wszystkich jakie kiedykolwiek jadłam. A upał faktycznie u nas okropny, jakoś nieporównywalny z tym polskim. Pozdrawiam a.
OdpowiedzUsuńDo upałów przygotowywałem się psychicznie przed wyjazdem do pracy w Kuwejcie. W Polsce bardzo źle znosiłem upały, pomyslałem że Kuwejt to wyzwanie i musze mu stawić czoła. Pierwsza sprawa to było picie. Zimne napoje to oszukiwanie samego siebie. Dla ugaszenia pragnienia piłem letnią wodę. Dla orzeźwienia, zwyczajem Arabów, bardzo mocną i słodką herbatę. Posiłki jadłem spore, gorące i ostre. W pracy była mocna klimatyzacja, starałem się siedzieć w cieplejszych miejscach. Znosiłem dobrze temperatury do 45C, dobrze to znaczy mogłem jeszcze grać w tenisa w cieniu. Powyżej 45C czułem że mi mózg topnieje, wtedy już szukałem chłodniejszego miejsca. Lokalne prawo zabraniało pracy na otwartym powietrzu gdy temperatura w cieniu przekracza 50C. W związku z tym, oficjalnie, nigdy nie przekrazcała 49,5C.
OdpowiedzUsuń