czwartek, 1 lipca 2010
przed wyjazdem, ledwo żywa, ale jeszcze pisze
(Jancia i Hancia)
(a to zdjęcia z wycieczki do podłowickiego skansenu - zachwycił mnie wszechobecny niebieski kolor chałup, malowanych z zewnątrz i w środku, niebieskich kapliczek i stodół... I to nie byle jaki błękit nieśmiały, tylko piękny, intensywny kobalt, wpadający momentami w fiolet. Śliczne!)
Wieczór przed wyjazdem, ledwie ruszam palcami po klawiaturze ze zmęczenia po maratonie szykowania się i pakowania. Zastanawialiśmy się właśnie z T., czy dałoby się jakoś sprawniej i mniej boleśnie organizować te podróże, ale szczera odpowiedź - chyba nie. Może prezenty dla dalekiej rodziny wcześniej kupić, uzupełnić garderobę wakacyjną dzieci w zeszłym tygodniu, zamiast dwa dni przed - i tyle. Cała reszta jest, po prostu, do przygotowania w ostatniej chwili. I póki nasze dziewczyny same się nie pakują, to tak będzie.
Dorotka wybiera się na obóz,Janka i Hania zostają z moimi rodzicami, a my śmigamy na Ukrainę, w Czarnohorę i Świdowiec, jak się uda. Odkąd mamy dzieci, wyrwaliśmy się w góry kilka razy, ale zawsze na bardzo krótko, 2-3 dni, z nocowaniem w schroniskach. Teraz ma być jak to drzewiej bywało - długa droga, plecaki, namiot i obowiązkowe mycie głowy w strumieniu! Przynajmniej taką mam nadzieję.
Cieszę się też, że swoją ukraińską rodzinę zobaczę.
I zaczynam cieszyć się już na wakacje. W tym roku czeka mnie liczony w dniach urlop, trudno mi się przyzwyczaić, że to nie epoka się otwiera wolności i swobody, tylko te wysepki wolnego od pracy czasu wśród morza zajęć. Na szczęście, na tyle lubię moją pracę, że znoszę to całkiem dobrze.
Zaskoczyło mnie tylko niemile, choć w sumie nie powinno (?) to, że teraz trzeba codziennie gotować obiady dla dzieci. W roku szkolnym jadają zwykle przynajmniej część w szkole i przedszkolu. A teraz właściwie cały dzień można spędzić przy garach, nie zdążę nieraz pozmywać po śniadaniu, a Janeczka już znowu głodna. Aby się ratować z tej opresji przypomniałam sobie moją jedną bardzo dzielną i pogodną znajomą, która, mając pięcioro dzieci, stosowała swoistą trójpolówkę: jednego dnia gotowanie (podstawowy obiad na 3 dni), drugiego niezbędne sprzątanie, a trzeciego prasowanie. CODZIENNIE TYLKO JEDNA Z TYCH RZECZY. To już brzmi lepiej.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Kochana, nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć cudnych ukraińskich chwil we dwoje :-)
OdpowiedzUsuńA pod resztą mogę się podpisać. Urlop strasznie trzeba wyliczać, ustalać, nie zawsze jest tak długi, jak by się chciało. Też mam teraz pierwsze wakacje, kiedy muszę codziennie być w pracy. Wcześniej miałam pół etatu, więc miałam w wakacje wolne dni. I to gotowanie... muszę pomyśleć o trójpolówce ;-)Całuję mocno. Bawcie się dobrze. a.
Ojej, strrrasznie Wam zazdroszczę tej wyprawy. My najwyżej po obrzeżach Tatr pochodzimy w tym roku z mei-taiem.
OdpowiedzUsuńA skanseny kocham miłością ogromną - piękne zdjęcia, to samo mi w duszy gra.
I jeszcze w kwestii trójpolówki: jak to jest, że gdy kobieta wraca do pracy musi pracować na dwóch etatach? Ja trafiłam na osobnika, który zupełnie nie ma talentu do gotowania i pyta cały czas co to znaczy "do smaku" ;-)))) Ale przynajmniej pranie, zmywanie (słynne nastawianie zmywarki) i takie rzeczy należą do niego.
Często walczę z poczuciem winy, że sobie czasowo z czymś nie radzę, chociaż jestem w domu. Ale wtedy powtarzam sobie jak mantrę: urlop wychowawczy nie jest po to, żeby gotować i sprzątać, ale żeby być z dzieckiem. I idziemy na spacer!
Całusy - pięknej pogody!
Ach ten Wasz wypad! Ten namiot i głowa w strumieniu! Ach!!! Może dla skompletowania ekwipunku chcecie wziąć kociołki? Zapytaj Tomka! ;-) A w związku z Waszą podróżą skansenową polecam skansen w Sierpcu (też blisko) i na zachętę dorzucam jesienne płotki opłotki.
OdpowiedzUsuńhttp://picasaweb.google.com/maciej.siciarek/POtkiIBramySierpc2009?authkey=Gv1sRgCMCr8-68vJ2U5AE&feat=directlink
trójpolówka, hehe, godne przemyślenia, tylko czy da radę trzy dni jeść to samo? I ile musiałabym zrobić schabowych, żeby starczyło na trzy dni, przy piątce dzieci właśnie?
OdpowiedzUsuńudanego wypoczynku - prowincjonalna
Hej, kochani, wróciłam!!
OdpowiedzUsuńByło cudnie, mam nadzieję coś o tym napisać jeszcze.
Co do trójpolówki, to myślę, że zasada jest taka, by nie spiętrzało się za dużo różnych spraw, by móc sobie jednego dnia kompletnie odpuścić np. sprzątanie. Co do gotowania, to ta znajoma jednego dnia robiła np. wielki gar zupy, kotlety w ilości na dwa dni (to się jeszcze da zrobić, ona, zresztą, ma głównie małe dziewczynki, które nie jedzą tak dużo ;-) i np. sos do lazanii. Potem pozostaje tylko zrobić sałatki i dodatki, czy ugotować makaron. I człowiek się nie męczy codziennie wymyślaniem menu.
Donko, brawo, tak trzymaj: urlop wychowawczy to nie lekarskie zwolnienie z pracy, tylko wielki bonus - możliwość twórczego zajęcia się dzieckiem, sobą, życiem! Też to sobie powtarzałam: nie jestem tu po to, by sprzątać!
Maćku, dzięki za namiar. A kociołek to by się może i przydał nam w sierpniu na wyjazd do N.? Skansenu już jestem ciekawa, uwielbiam takie miejsca.
Ściskam mocno Anetkę, Prowincjonalną, Donkę i Maćka - i wszystkich innych, którzy tu czasem zaglądają.