piątek, 3 lutego 2012
trochę tu zimno
(okienko chyba pomorskie, prawdopodobnie skansen w Klukach)
Minus 23 stopnie tego ranka. To powinno być zabronione. Z trudem przemykam po dworze między pracą, domem, szkołą, sklepami i innymi miejscami, w których muszę czasem być. A szkoda, jest niewyobrażalnie pięknie z tym słońcem i śniegiem, a ja tak nie wytrzymuję tego zimna. Niewiarygodne, gdy pomyśleć, że niewielkie na skalę kosmosu wahnięcie naszej planety w jedną czy drugą stronę powoduje aż takie zmiany, stawiające człowieka i całe życie oparte na związkach węgla właściwie na granicy przeżycia. Trochę bliżej czy dalej od słońca - nie dałoby się i już. Z jednej strony syberyjskie mrozy, z drugiej - Sahara, brak wody, itp. Ziemia znajduje się w jedynym i unikalnym punkcie naszego układu słonecznego, w którym człowiek w ogóle może zaistnieć. Nie wnikając już w inne okoliczności korzystne, które zaistniały, jak na przykład atmosfera.
Niedawno oglądałam z dziećmi fascynującą książkę o kosmosie znakomitego duetu Mizielińskich: "Tu jesteśmy. Kosmiczne wyprawy, wizje i eksperymenty". Działa na wyobraźnię, zwłaszcza wizja ocieplenia Marsa, czy kopalni na księżycu. Strasznie się ten człowiek pcha wszędzie. Zdążył już zaśmiecić orbitę, teraz się zabiera za resztę, szczęśliwie jeszcze nie zepsutą. Zupełnie mi to obce takie ekspansyjne dążenia i inwazyjne skłonności, z całym szacunkiem dla tęgich mózgów badaczy.
A ja, działając na znacznie skromniejszym, domowym polu, ugotowałam wczoraj zupę-krem z marchwi i kolendry (ziarnista zmielona i natka do posypania). Z własnej inicjatywy dodałam rozgrzewającego imbiru. Taka domowa poezja, chwila błogości nad pachnącą miseczką.
Dzisiaj zaś mam swoją pierwszą w życiu lekcję francuskiego. Moim cichym marzeniem od wczesnego dzieciństwa było uczyć się tego właśnie języka. Jakoś się nie złożyło, rodzice nawet nie domyślili się, że strasznie tego chciałam, pamiętam, że próbowałam sama się uczyć (jako ośmiolatka!) z książek i płyt, ale poległam, jednak do tego trzeba nauczyciela, zwłaszcza, jak się jest dzieckiem. Potem życie potoczyło się swoją drogą, nauczyłam się innych języków, ale jakieś niespełnienie mi pozostało. Rozmawiając kiedyś z koleżanką doszłam do wniosku, że pewne języki obce mogą wyrażać jakąś część osobowości, która manifestuje się właśnie poprzez konkretną strukturę językową i brzmienie. Tak jest przynajmniej w przypadku koleżanki (germanistki z doświadczeniem) i moim. Już wiem, dlaczego mówienie po włosku sprawia mi taką przyjemność, mam też przemyślenia na temat innych języków, którymi lepiej lub gorzej władam (to temat na osobny wpis albo raczej zwierzenie). I teraz bardzo jestem ciekawa, o co chodzi z tym francuskim, jaka część mnie czeka na ekspresję w tej niełatwej mowie. Co mam do powiedzenia po francusku, jednym słowem. Zobaczymy, czekam z radością i niecierpliwością.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
".. pewne języki obce mogą wyrażać jakąś część osobowości, która manifestuje się właśnie poprzez konkretną strukturę językową i brzmienie."
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawa i słuszna uwaga, ale ile czasu trzeba poświęcić aby osiągnąć taką swobodę wyrażania się by moć cos osobistego wyrazić? Ale mam do czynienia z poliglotką więc może to nie jest problem.
Na marginesie, Kazimierz Brandys podał piękny przykład (potencjalnego) związku języka z charakterem narodowym. Śmierć - w polskim to połączenie śmiechu i ćwierkania. W niemieckim -Tod - uderzenie katowskiego topora.
Pozdrawiam.
jeszcze nie wiem, jak będzie z moim francuskim, ile się zdołam nauczyć - w mojej sytuacji czasowej to raczej trudne do przewidzenia. Może nawet nie tyle chodzi o pełną swobodę wyrażenia się w obcym języku, by przekazać jakieś subtelności wynikające z jego struktury - chociaż i to miałam na myśli. Tak. Ale może wystarczy osiągnąć poziom względnej płynności, i przynajmniej czasem, poczuć, że oto teraz 'mówię po francusku', że to już coś mojego, jakiś akt kreacji - wypowiadanie zdań w obcym języku. Wtedy, moim zdaniem, część osobowości, która się dobrze w danym języku wyraża, jest jakby bardziej obecna i uświadomiona. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńAkt kreacji w obcym języku - bardzo celne :)
OdpowiedzUsuńZ innej beczki - przypomniało mi się coś na temat znikomości naszego świata w bezmiarze kosmosu. Mark Twain - Wizyta kapitana Stormfielda w niebie. Gdy wspomniany kapitan zastukał wreszcie do niebieskich wrót spedził wiele czasu na potwierdzeniu swojej tożsamości. Okazało się, że Ziemia była tak nieznaczącym pyłkiem, że przez długi czas ignorowano jej istnienie sądząc, że ten punkcik na mapie kosmosu narobiły muchy. GDy stwierdzono, ze cos takiego jednak istnieje, to nadano ziemi przydomek - Brodawka. Pozdrawiam.
Aga,
OdpowiedzUsuńnie wiedziałam, że Twe pragnienie nauki francuskiego sięga tak dawno, ośmioletnia dziewczynka!!!
Tym bardziej czuję się zaszczycona....
Moja droga, Ty nawet nie wiesz, ile już umiesz, to widać i słychać od razu!!! Ja byłam uskrzydlona!
Będzie dobrze, czas się znajdzie:)
Kasia.