piątek, 13 lipca 2012

wakacyjnie, wreszcie

Na czym to ja skończyłam, proszę państwa?
Dawno mnie tu nie było. Tymczasem niespodzianie przelatuje już drugi tydzień wakacji. Byliśmy w tym czasie trochę w Warszawie, trochę na wakacjach w górach, Dorotka na obozie, młodsze dziewczynki najpierw z nami, a teraz na Roztoczu z dziadkami. Jutro skoro świt jadę do nich, a specjalną okazją ma być chrzest mojej bratanicy Karoliny.
Dzisiaj jestem sama w domu, po pracy zabrałam się za sprzątanie, odsyfiłam (bo inaczej tego nie można nazwać) pokoje dzieci i czuję, że się napracowałam. Zwłaszcza, że w bibliotece uporządkowałam całą prozę tłumaczoną, tak z dziesięć tysięcy książek. Roczna norma dawki kurzu na drogi oddechowe zaliczona,a do tego skurcz mięśni w okolicy karku, jakby kto węzeł zacisnął. Nic to, jutro czeka mnie żywiczne powietrze Roztocza, zregeneruję się na pewno.
W góry mieliśmy jechać inne zupełnie, miały być to wreszcie Bieszczady, gdzie nie byłam od lat. I namiot, ognisko, mycie w strumieniu. W ostatniej chwili okazało się, że jeśli ma z nami jechać - gdziekolwiek - Tomek, to musi tam być prąd. Bo jednak nie da się tak zrobić, by nie pracował i nie pisał. Wybraliśmy więc Lubomierz i pierwszą lepsza wolną kwaterę szczęśliwie, jak się potem okazało, zamieszkaną tylko przez nas (święty spokój przy pracy!). W tej samej wsi była na wakacjach również koleżanka Janeczki. Uznaliśmy,że wolimy mieć ze sobą Tomka, który pisze (nie cały czas, przecież), niż nie mieć go wcale - i pojechaliśmy.
Spędziliśmy tam prawie tydzień, chodząc na krótsze i dłuższe wycieczki, co przy ekstremalnych upałach było czynem prawie heroicznym, jeśli chodzi o dziewczynki. O wiele przyjemniej było nam za to nad rzeką Kamienną. Ocieniona, chłodna, ale nie lodowata, krystaliczna woda, a do tego wielkie, płaskie kamienie, na których można było sobie siedzieć. Niektóre nawet w kształcie fotela :-), wyobraźcie to sobie! Siadałam sobie z książką na takim głazie, wygodnie, chłodno i przewiewnie, wokół przelewała się woda, szumiąc i bulgocąc, bo tak naprawdę siedziałam po prostu w rzece! Odpoczęłam cudnie i przeczytałam sporo.
(leśne oko?)
(w rzece)
Zapachy, wzmożone gorącem, były gęste i zawiesiste: pachniało siano, zioła, dym, las, nawet woda i kamienie miały swoją woń. Taki cedrowy zapach czuło się nad strumieniem, nie wiem, może jodłowe drzewo tak pachnie? Dla mnie to zawsze kwintesencja wakacji, zapamiętuję je przede wszystkim nosem :-)