piątek, 2 kwietnia 2010

Wpadam tylko na chwilę. Święta już się zaczęły, a ja pracuję do końca tygodnia, dobrze, że sobota wolna. Swoją drogą, zawsze mnie oburzało, że dla największych Świąt w roku nie przewiduje się prawie żadnych wolnych dni od pracy. To, co jest wolne, pachnie malizną :-) Nawet w szkołach dziwnie mało tych dni. Tymczasem mam ogromną potrzebę wyciszenia, skupienia, trudną do osiągnięcia w tych warunkach. Zwłaszcza, że czyha na mnie pułapka atawistycznego sprzątania, które, tak naprawdę, dobrze jest zrobić na spokojnie z okazji wiosny, a nie tuż przed świętami, na ostatnich nogach. Swoją drogą, dobrze to u siebie widzę, że potrzeba porządkowania tego, co na zewnątrz łączy się u mnie z głębokim pragnieniem ładu wewnętrznego. I jest swego rodzaju zastępczym działaniem, przynoszącym chwilową ulgę, ale nie dotykającym nawet tego głębokiego pragnienia.
Nieraz sobie też myślałam o tym, czym jest poszukiwanie piękna w świecie, w ludziach, przedmiotach. Jaką głęboką potrzebę wyraża, jak łatwo ją zagadać rzeczami i całą masą dodatkowych problemów związanych z posiadaniem, zazdrością, itp.
Czego, tak na prawdę, szuka człowiek? Czy Kogo? I, nie znajdując, zapycha potem tę pustkę całą masą zbędnych rzeczy i działań.

Jeszcze jeden z moich czytelników umiera. Na płuca. Nawet nie zdążyłam go poznać, odwiedza nas jego żona. Pożycza dla męża dużo książek, ten pan już nie ma na nic siły, leży pod tlenem, ale czyta dużo. Wczoraj więc wybierałam książki dla umierającego człowieka.










A w niedzielę byliśmy w Górze Kalwarii na misterium pasyjnym. Wskrzeszone po niemal dwustu latach, siłami ochotników - amatorów. Głęboko poruszające. Do Góry ściągnęły tłumy, pogubiliśmy się z Tomkiem, na szczęście, dzieci cały czas były z nami. Muzykę skomponował i wykonał Jacek Kowalski, bardzo ciekawy, niszowy artysta. Zdumiewający jest rozmach tego przedsięwzięcia, zaangażowanie artystów, stroje, dekoracje. Zwłaszcza, jeśli wziąć pod uwagę nasze przaśne polskie warunki. Przedstawienie doskonale wkomponowano w układ przestrzenny rynku i kościoła. Wielką siłą było wystawienie pasji na powietrzu, w realnym krajobrazie, wśród tłumów zwykłych ludzi. Przypomniało mi się, jak dwa lata temu spędzaliśmy święta w Albacete w Hiszpanii. Bogactwo świętowania, pochodów z bębnami i trąbami, ukwiecone figury, biczownicy boso i łańcuchach - to robiło wrażenie, chociaż cały czas wydawało się nam, że jest to głównie bogata, tradycyjna fasada, za którą nie kryje się specjalne bogactwo przeżyć i głębia. Ważne jednak było, ze wychodzi się na ulicę, że ludzie są razem, że się angażują. U nas tak mało jest okazji do tego typu wydarzeń. Na Południu, mam wrażenie, każda okazja jest do tego dobra. Poznaję trochę Hiszpanię z opowieści Ani i co pewien czas popadam w zadziwienie - jakby to był jakiś inny gatunek, niż człowiek polski. Podobnie rzecz się ma z Włochami, których wielu znam osobiście, ale mimo wszystko, Hiszpanie to są tacy Włosi, ale jeszcze bardziej!


(wpis ten popełniłam wczoraj wieczorem, dzisiaj wklejam zdjęcia, niektóre moje, inne z sieci. Niestety, niektóre wyszły za małe, ale nie mam czasu teraz z tym walczyć :-))

2 komentarze:

  1. Agnieszko! Życzę Wam spotkania z Chrystusem Zmartwychwstałym. Może być w ciszy przy pustym grobie, ale może być przecież w drodze do Emaus!

    Ściskam serdecznie,
    Karinko

    OdpowiedzUsuń
  2. A właśnie, w szkole dużo wolnego, Michał przez dziesięć dni nie pracuje i codziennie te bębny i trąbki, procesja za procesją, w Hellinie i Tobarrze tysiące ludzi bębnią już prawie od tygodnia, nie da się nie zauważyć, że dzieje się coś ważnego. Ale i tak mam niedosyt, przez to zabieganie, zasprzątanie i zagotowanie, idę wyżalić się w swoim blogu;) całusy A.

    www.caramba.bloog.pl

    OdpowiedzUsuń