piątek, 7 maja 2010

kasjerki żywot ciężki

Złapałam paskudne przeziębienie, co rzadko mi się zdarza. Dopadło mnie, gdy byłam w dołku, pozbawiona psychicznej odporności. Z dołka już wyszłam, lecz infekcja została.
Mimo to, chodzę do pracy (syndrom niezastąpionej). W ramach akcji "coś miłego dla chorego" odpuściłam sobie sprzątanie i prasowanie (z niemiłą perspektywą, że poczeka to na mnie, jak wyzdrowieję). Wypijam litry zielonej herbaty z cytryną i świeżym imbirem, inhaluję się olejkiem lawendowym (odległe już chorwackie wspomnienie...). I nie przemęczam się. Deszcz wypłoszył większość czytelników, mamy teraz tak zwaną plażę, czyli pustki.
Czasem z książek, które zwracają ludzie, wypadają dziwne rzeczy. Często są to zdjęcia, kwity, bilety, itp., pełniące funkcję zakładek. Nieraz są to notatki, listy zakupów, postanowień noworocznych, przepisy kulinarne... Wszystko to staramy się oddawać właścicielom, o ile da się szybko ustalić ich tożsamość. Przypomniała mi się teraz historia, którą znam od koleżanki z pracy. Znalazła w świeżo zwróconej książce grubą kopertę z pieniędzmi i nie była to, bynajmniej, łapówka. Ktoś zostawił całą miesięczną pensję, właśnie wyjętą z bankomatu, jak się potem okazało. Właściciela szybko zidentyfikowano i sprawa zakończyła się szczęśliwie.
Pewnego razu, rozmawiając z czytelniczką, napomknęłam o tej historii. Zobaczyłam w jej oczach szok i niedowierzanie:
- Jak to, oddała te pieniądze??
- Oczywiście. A co mogła zrobić innego?
- No, przecież znalazła! Znalazła! Mogła sobie wziąć! Ja - tu czytelniczka lekko się rozmarzyła - gdybym, na przykład, podniosła na ulicy portfel z pieniędzmi, to bym potraktowała to jako prezent dla mnie. Prezent od losu! - tu zaperzyła się znowu - Bo ja mam ciężkie życie, proszę pani. Pracuję na kasie w [tu nazwa supermarketu]. Wie pani, jak mnie ludzie traktują?! Jak strasznie? Dzisiaj ufać już nie można nikomu. I na nikim polegać.
Zatkało mnie z lekka. Owszem, udowadniała mi właśnie skutecznie, że na niektórych ludziach nie można polegać na pewno. Próbowałam wytłumaczyć, na czym polega elementarna uczciwość (czułam się tak, jakbym wyjaśniała to dziecku), lecz, jak to często bywa w takich sytuacjach, im dłużej mówiłam, tym słabiej to brzmiało, na twarzy czytelniczki rozkwitał złośliwy uśmiech mściwej satysfakcji. Nie zna pani życia! Co za naiwność! Jeszcze się przekona, jacy są ludzie!
Do czytelniczki dołączyła się jej córka, całkiem młoda jeszcze dziewczyna. - Ludzie są straszni! Wie pani!? Ja pracuję na infolinii w pizzerii, jakie chamy do nas dzwonią, wie pani? Jak zlikwidowaliśmy rabat dla studentów, to czego ja się nie nasłuchałam! Jakich obelg! Studenci są najgorsi, zwłaszcza ci z UW. Co innego, prywatne uczelnie, tam jest kultura dopiero. Wiem, bo sama na takiej studiuję. Że co? Że generalizuję?? No, wie pani?!
Takie sceny rzadko się u nas zdarzają, na szczęście. Obie panie odpuściły sobie po jakichś dziesięciu minutach i wyszły, zapewne przeświadczone, że dały dobrą lekcję naiwnej dziewczynie. Tak się nie znać na ludziach!
Z drugiej strony jednak, gdy nieraz ukradkiem przyglądam się zmęczonym kasjerkom w dużych sklepach (do których ja sama chodzę najrzadziej, jak mogę), w jednakowych uniformach, unieruchomionych w tych okropnych boksach, miewałam nieznośne wrażenie, że łatwo może przyjść komuś potraktować je jak przedłużenie kasy fiskalnej. Sprawnej albo zepsutej. Banalnie zabrzmi, ale za tą kasą nieraz nie widać już człowieka, a już na pewno jego osobowości. Jednakowe 'dzień dobry' dla wszystkich (w Niemczech życzono nam zawsze jeszcze 'miłego weekendu'), takie same stroje ochronne (nieraz okropnie nietwarzowe). I do tego setki spieszących się, zdenerwowanych klientów, których zawodzi empatia, o ile ją przedtem w ogóle posiadali, a których trzeba sprawnie i szybko obsłużyć. Straszna dehumanizacja, czego efekty widać, jak choćby na powyższym przykładzie.
Aby jednak nie zakończyć wpisu na tak pesymistycznej nucie - oto, co znalazłam w jednej z książek. Była to karteczka z następującym napisem;

szedłem, szedłem, szedłem
szedłem szedłem, szedłem
i doszedłem!


Należy ufać, że konkluzja, do jakiej doszedł czytelnik, okazała się wiążąca dla jego życia.

6 komentarzy:

  1. Zdrowia życzę! I oczywiście, byś też doszła tam, dokąd zmierzasz ;-)) Może z mniejszą ilością "szłam", jak się uda. Pozdrawiam. a.

    OdpowiedzUsuń
  2. A w jakiej książce była ta karteczka?

    OdpowiedzUsuń
  3. Niestety, nie pamiętam, wypadła ze stosu książek czekających na odłożenie na półkę.Prawdopodobnie była to jakaś powieść obyczajowa, kryminał albo fantastyka - najczęściej pożyczane nasze działy.

    Pozdrawiam bardzo serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jakież to budujące(ostatnia karteczka). Rozmowa z paniami trochę jak z kosmitkami, aż dziw, że w bibliotece;) W Wakacje w Markpolu naszym ursynowskim, uderzyła mnie różnica między dużym spożywczakiem polskim i hiszpańskim. Zamiast uśmiechniętych, bardzo sympatycznych kasjerek, bez owych wymuszonych przez przełożonych grzecznościowych formułek, za to zawsze zagadujących a to dzieci a to o dzieci, zobaczyłam kobiety autentycznie udręczone. Odechciało mi się tam przychodzić. Pozdrawiam A.

    OdpowiedzUsuń
  5. Aniu, Markpol to tak przygnębiajęce miejsce, że nieraz nadkładam drogi (i pieniędzy), by tylko tam nie zaglądać. Panie "na sklepie" smutne, zaniedbane, wymęczone do ostatnich granic. Ale jakoś przy tym ciągle bohatersko uprzejme.

    OdpowiedzUsuń
  6. A w "moim" Markpolu (przy wejściu do metra Stokłosy)na dziale mięsnym jest pan cudo - uśmiechnięty,żartuje, wybiera ładniejsze kawałki etc. Nie dał się temu miejscu.
    Byłam tam jeszcze świadkiem rozmowy pań z działu z pieczywem. Od jutra miał przyjść nowy chłopak do pracy. Zastanawiały się, czy przystojny etc. Na drugi dzień sama poszłam mu się przyjrzeć (i kupić chleb przy okazji ;). Obsługiwał kogoś przede mną. Zapytał się go z dużym zaangażowaniem: W czym mogę panu pomóc? Klient przyzwyczajony do realiów Markpolu, wyraźnie skonfudowany, odpowiedział niepewnie: "W zakupach". Wniosek - w Markpolu tez czasem można się uśmiechnąć. Pozdrawiam.a.

    OdpowiedzUsuń