poniedziałek, 4 października 2010

wieczorem, we czwartek

W garnku bulgocą sobie apetycznie śliwki na powidła, za radą znajomej doprawione cynamonem, imbirem i odrobiną pieprzu. Więc jednak zrobię jesienne przetwory, może nawet rozkręcę się z tym dalej i spróbuję usmażyć konfitury z dyni (ponoć smaczne bardzo) i jabłka do szarlotek. Wrzesień miałam trudny i mozolny, wraz z jesienią przyszły siły i większa ochota do życia.W dodatku ta pogoda, cudna i szalona, słońce i wiatr, przypomina mi się jesień i zima w Rzymie, gdy wiała tramontana. Słonecznie, pięknie, a wichrzysko takie, że zmarznąć można było na sopel.

Ostatnio oglądaliśmy z T. świetny film, Śniegowe ciastko w reżyserii Marca Evansa. To poruszająca historia Alexa, mężczyzny po traumatycznych przejściach, który dopiero co opuścił więzienie. Gdy pewnego słonecznego, zimowego ranka Alex podwiózł samochodem autostopowiczkę Vivien, żadne z nich nie wiedziało, że to już ostania podróż dziewczyny. Zginęła na miejscu, gdy na samochód wpadła ciężarówka. Zdruzgotany Alex, o którym w tym momencie filmu jeszcze prawie nic nie wiemy, postanawia spotkać się z Lindą, matką dziewczyny. I wtedy zdarza się kilka rzeczy, które odmieniają jego życie.
Linda jest autystykiem, od urodzenia żyje w swoim starannie uporządkowanym świecie.Potrafi ją strasznie wkurzyć i przerazić taki drobiazg, jak plama na podłodze albo śmieci do wyrzucenia - nie radzi sobie dobrze z rzeczywistością, jednocześnie jednak zdumiewająca jest jej siła akceptacji dla drugiego człowieka. Tak jakby cały czas tkwiła jeszcze na poziomie dziecka, które uczy się świata: tylko małym dzieciom łatwo przychodzi przyjęcie najróżniejszych rzeczy jako normalnych.
(Tu mała dygresja na ten temat: Tonia, niania i opiekunka mojego dzieciństwa, cierpiała na rozległe żylaki. Jej nogi były oszpecone, niemal fioletowe. Dla mnie jednak były zupełnie zwyczajne, ani brzydkie, ani ładne, NORMALNE, nie do porównywania. Należały do kochanej osoby, to było najważniejsze).
Jak się można domyślić, główny bohater dostaje sporo do myślenia pod wpływem tego spotkania.
Najważniejsze w tym filmie było dla mnie to, co na małą skalę miałoby szansę stawać się na co dzień, gdyby tylko potrafić przyjąć człowieka takim, jakim jest. Tu myślę szczególnie o sobie, jak trudno mi nieraz zaakceptować, szczególnie w stosunku do najbliższych, że nie są po to, by zaspokoić moje potrzeby i realizować życiowe scenariusze mojego autorstwa. Banalna prawda, że otwarcie się na drugiego człowieka nadaje sens, ale jakże pięknie przedstawiona. Doskonała gra aktorów, świetne zdjęcia, dowcipne dialogi - bardzo ładny film.




Autyzm jako temat poruszany jest też w wielu książkach, nie tylko specjalistycznych. Ostatnio czytałam dwie. Jedna z nich to Drogi Gabrielu. List, autorem jest norweski dziennikarz Halfdan W.Freihow.Swoją książkę napisał w formie listu do autystycznego syna. W poruszającej narracji opowiada o swoim życiu z Gabrielem,o cierpieniach i radościach, o tym wszystkim, czego chłopiec nigdy nie odczuje, nigdy nie pojmie. Mimo że są sobie tak bliscy, żyją w odrębnych światach.
Co mnie szczególnie porusza - i to niekoniecznie w taki katarktyczny, pozytywny sposób - to moja kompletna bezradność i jakaś taka nieadekwatność wobec świata widzianego z tamtej, autystycznej strony.
Jak wspomina Freihow, autystyk nigdy nie zrozumie, co czujesz, co więcej, nigdy nie będzie rozumiał, dlaczego to miałoby być w ogóle ważne. To niepokoi i całkiem wywraca do góry nogami moją hierarchię wartości i cały etos w-czucia, współ-czucia, wy-czucia innych ludzi. A jednak pozbawiona tych właściwości osoba nie jest ani trochę zubożona w swoim człowieczeństwie, które sięga głębiej, dalej, niż świat emocji.




Jeszcze dobitniej, tak, że już bardziej się nie da, wyraża tę prawdę inna książka, którą znalazłam przypadkiem podczas porządkowania regału w bibliotece (często wtedy wpadają w ręce prawdziwe perełki). To Filipina. Siła kruchego życia Sophie Chevillard-Lutz. W przeciwieństwie do poprzednio wspomnianych historii, ta opowiedziana przez autorkę jest świadectwem in crudo, napisanym prostym językiem. Tytułowa Filipina to córka Sophie, urodzona z bardzo poważnym defektem czaszki, bez szans na życie. Ośmioletnia dziewczynka jednak wbrew prognozom i przewidywaniom żyje nadal, chociaż nie widzi, nie słyszy, z trudem przełyka, a jej rozwój umysłowy zatrzymał się na poziomie paromiesięcznego dziecka. Matka i ojciec odważnie walczą o każdy jej dzień; nie tylko o to, by zapewnić dziecku opiekę i miłość, lecz także o godność tak kruchego i biednego życia. I tu najbardziej poruszające odkrycie dla mnie: Filipina nie ma absolutnie NIC, czym by mogła sobie zasłużyć na miłość, na życie, na istnienie: jest ogołocona totalnie ze wszystkiego, co ceni się w człowieku. A jednak jest KOCHANA PRZEZ BOGA. Co więc jest istotą człowieczeństwa? A raczej, co nią nie jest? Nie rozumiem - i nigdy nie będę potrafiła - tajemnicy cierpienia tej dziewczynki i jej rodziców, ale ta prawda wali mnie jak obuchem w głowę, w serce: mogę nie mieć nic z tego, o co tak się rozpaczliwie i beznadziejnie staram całe życie, nie mieć nic, a jednak - być KOCHANĄ.

5 komentarzy:

  1. Przeczytałam i łzy lecą mi po twarzy. Uściski a.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja tylko w kwestii powideł: a skórkę otartą z cytryny dodajesz czasem? to jest dopiero pycha!:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Donko, jeszcze nie próbowałam, może dodam w takim razie do kolejnego garnka, jutro będę zlewać w słoiki :-)
    Aniu - pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  4. Aga, dziękuję za spotkanie! to rzeczywiście dziwne uczucie zobaczyć się po tylu latach w realu, jak zna się na bieżąco z blogspota ;-) Bardzo się cieszę! Dziękuje. A.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja też się cieszę, że mogłyśmy się zobaczyć, wyjść z wirtualnego matrixa. Mam nadzieję na jeszcze!

    OdpowiedzUsuń