piątek, 14 stycznia 2011

dzisiaj trochę złośliwa jestem

Myślę sobie jeszcze o książce Dersu Uzała, o której wspominałam w poprzednim wpisie. Jaka to sztuka napisać dobrą książkę o podróży, o spotkaniu Innego. Arsenjew był naukowcem, nie pięknoduchem, nie był też turystą w dzisiejszym znaczeniu tego słowa. Jego postać jest przezroczysta, nie zasłania rzeczywistości, nie narzuca swojej słusznej wizji (ta skromność i szlachetność ducha została, moim zdaniem, dobrze oddana w filmie Kurosawy). Podróżnik czyni swoją powinność, podejmuje wyzwania, jakie stawia mu droga. Zadaje sobie pytania i potrafi się jeszcze dziwić.
Bardzo lubię takie postacie, nie tylko w literaturze.
Piszę to, świadoma zalewu rynku przez zupełnie inne książki. Eksponujące głównie ego autorów, płytkie, pretensjonalne, powtarzające do znudzenia te same motywy. Pisał o jednej z nich Pan Lech:TU i TU, wspominała też o tym Ania w swoim blogu, recenzując jednakże pozycje, które w tym nurcie uznała za ciekawe. Trafne spostrzeżenie dotyczące powtarzalności tematu: nieśmiertelny motyw zakupu ziemi i remontu domu. I rozziew między wcześniejszymi wyobrażeniami, a zastaną rzeczywistością. I do tego często motyw kasy, jaką dysponują przyjezdni (zazwyczaj nieprzyzwoicie, jak na nasze warunki, bogaci Amerykanie), nieświadomi nieraz nawet tego, jak bardzo ta kasa ich alienuje z rzeczywistości. Nie bronię nikomu ani drogich i egzotycznych wakacji, ani daczy w Prowansji, ale dlaczego, na Boga, zaraz pisać o tym książkę?
Śmieszne są zestawy tytułów, łudząco do siebie podobnych, jak również wysyp niemal identycznych okładek z sielskim obrazkiem. W bibliotece naszej mamy całą masę rozmaitych Toskanii (to miejsce bije rekordy popularności, drugie to Prowansja). Mamy więc Tysiąc dni w Toskanii, Winnica Toskanii,Mądrość Toskanii, Toskania dzień po dniu, Pod słońcem Toskanii, itd...
Macie dosyć? Ja tak.
Nie każdy jest drugim Herbertem, by napisać Labirynt nad morzem, jak słusznie zauważyła kiedyś moja koleżanka, ale niektórzy chyba mają co do siebie takie złudzenia. Bo co innego jest w lekkim reporterskim stylu opisywać, dajmy na to, nawet perypetie z remontem willi (wiadomo gdzie), to może być przyjemne i ciekawe. Sporo ludzi takie książki lubi i ma rozrywkę. Gorzej, gdy autor ma pretensje do oświecenia po zrozumieniu, że dla Włochów każdy kształt makaronu komponuje się z innym sosem. Zwłaszcza, jeśli wyczytujemy tę rewelację z kolejnej już pozycji.
Niedawno miałam w ręku książkę Mój Paryż Elisabeth Dudy. Aby postawić pieczątki, przekartkowałam początek - całą masę zdjęć. Nie Paryża, bynajmniej, chociaż owszem, Paryż tam TEŻ był, ale przede wszystkim, była AUTORKA. I to trochę oddaje klimat tego poczytnego nurtu.
I dlatego tęskni mi się czasem za takim wędrowcem - opowiadaczem, takim, na przykład, Arsenjewem albo Nicolasem Bouvierem (nie wiem, czy znacie jego Dziennik z wysp Aran i z innych miejsc albo Oswajanie świata. Piękne książki).
I chętnie poznałabym jeszcze więcej takich.

8 komentarzy:

  1. Jakiś czas temu w jednej z polskich gazet recenzja chyba trzeciej pod rząd "Toskanii" Ferenca Mate miała tytuł "Wycisnąć ile się da z Toskanii". Oczywiście wycisnąć kasy ile się da:)Zgadzam sie z tobą Agnieszko i z tym, że najgorsze jest to oświecanie. Wymieniony wyżej autor nawet ma takie zdjęcie na okładce jakby właśnie doznał oświecenia. A polecana przeze mnie Julia Child to zupełnie inna kategoria, inna klasa. Ta kobieta ma o czym pisać, osiągnęła znacznie więcej niż postawienie domu. Jej książka jest autobiografią (zaczyna się niedługo po wojnie) ale jakże smakowitą. Uściski A.

    OdpowiedzUsuń
  2. Agnieszko, dokładnie dziś też myślałam o tej nieszczęsnej Toskanii, tzn. o tych "odkrywczych" książkach oświecających, przypomniałam sobie naszą rozmowę - coś jest w powietrzu.

    Z drugiej strony irytują mnie niektórzy znajomi, nieubodzy, niedzieciaci jeszcze, którzy jeżdżą przede wszystkim w takich kierunkach jak Chiny, Mongolia, Nepal, Laos - nigdy do Europy, chyba, że na konferencję jakąś na kilka dni do hotelu. Ale żeby tak jak my poślubnie włóczyć się rowerem z namiotem po Prowansji, to nigdy.
    Inni z kolei jeżdżą tylko do hotelu w ciepłym kraju, gdzie parę razy nawet zobaczą z daleka kawałek jakiegoś miasta czy zabytku.
    Jedni i drudzy pojadą pewnie do Europy za parę lat, albo jak się ustatkują i wtedy napiszą książkę;)

    OdpowiedzUsuń
  3. A znasz książkę "Cena wody w Finistere" Bodil Malmsten? Oczywiście przenosi się ze Szwecji do tytułowego Finistere, kupuje dom, remontuje... ;-)Mam ją na półce, nie czytałam, na okładce zachwyca się nią Kapuściński. I tak sobie myślę, czy po nią sięgnąć?
    Ściskam serdecznie. Zupełnie nie z Toskanii Aneta

    OdpowiedzUsuń
  4. Anetko, nie znam (i raczej nie jestem jakimś znawcą tego tematu:-). Jeśli przeczytasz, daj znać, czy dobra. Myślę, że rekomendacja Kapuścińskiego to dobry powód, by po nią sięgnąć.
    Myślę też, że 'szukanie swojego domu gdzie indziej' to jeden z ważniejszych, nawet mitycznych tematów, które nurtują zbiorową świadomość ludzką. I jak każdy wielki temat, kusi do podjęcia wątku i opowiedzenia swojej historii. Problem jest raczej czysto literacki: po prostu, coś może być dobrą literaturą, a coś nie. W drugim przypadku grę wchodzą takie pojęcia, jak wtórność, brak wrażliwości, wiedzy o sobie samym i o świecie, przerost ego, wreszcie zwykły brak talentu.
    Pewnie pośród tych wszystkich książek, do których nawiązałam, trochę można znaleźć wartościowych i niegłupich, może zbyt pochopnie wrzuconych przeze mnie do jednego wora (chociażby idąc tropem okładek: Julia Child, jak pisze Ania, to zupełnie inna historia). Z przyjemnością się o nich dowiem :-) Nie zmienia to jednak problemu skali zjawiska "toskanizmu" w księgarniach.

    OdpowiedzUsuń
  5. PS. "Zupełnie nie z Toskanii" - Aneto, czy to nie dobry tytuł na książkę?;-)
    A o pogodzie dzisiejszej i aurze za oknem da się powiedzieć tylko jedną pozytywną rzecz: nawilżanie skóry gratis!

    OdpowiedzUsuń
  6. Ach tak! Kto się podejmie napisać książkę krytyczną wobec tego zjawiska! A może lepiej jakąś parodię? To mogłaby być świetna zabawa :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Hah! Ja mam takie samo wrażenie odnośnie "Dersu Uzały". Bardzo, bardzo, naprawdę bardzo podobało mi się jak Arsenjew przedstawił Golda. Tym większy mój szacunek, że w tamtych czasach (zresztą teraz niestety też) Biali uważali się za coś lepszego od innych ras. Zresztą jest taki fragment gdzie uczestnicy wyprawy spotykają osiedleńca-Rosjanina, który niby jest oczarowany gestem miejscowej ludności, ale w rozmowie z autorem dodaje, że szkoda iż "oni" żyją bez Boga jak dzicy itp. Niestety tak się wówczas myślało, i to nie tylko w Rosji, ale na każdym terenie gdzie mieszkali Biali :/
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Te epidemie książek na ten sam temat, to wg mnie typowe działanie wolnego rynku. Sprzedaje się dobrze - to rób to samo. Kolejna wersja filmu - Police Academy 8, seriale telewizyjne. Przy obecnej technologii wydanie książki nie jest zbyt kosztowne a więc ryzyko małe. A w międzyczasie ktoś tam szuka jakiejś niszy a raczej własciwego momentu żeby wskoczyć z nią na rynek.
    W tej sytuacji poszkodowani mogą się wydawać dobrzy pisarze, no bo jak sie przebić przez ten tłum. Ale wg mnie dobrzy artyści zawsze byli w jakiś sposób poszkodowani więc sytuacja sie nie zmieniła. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń