środa, 5 stycznia 2011

noworocznie i trochę optymistyczniej

Już mi przeszło i jest lepiej.

Zaczęło się robić dobrze tak około sylwestra - poświąteczny czas, kiedy dzieci nie chodziły do szkoły, wszystkim lepiej zrobił. My z Tomkiem pracowaliśmy, ale mniej, ja miałam całe trzy dni wolne w środku tygodnia. Do pracy chodziliśmy na zmianę, czuło się jakiś taki tryb ulgowy wszystkiego. Bez kombinowania, kto, kogo, i kiedy odprowadza - co za ulga! Tak mogłoby być już zawsze.
Po trudnych świętach daliśmy sobie prawo do zawieszenia wielu rzeczy. Ledwo się mobilizowałam, żeby wyjść na sanki z dziećmi, o ile bardzo nie wiało. I siedzieliśmy w domu, czytaliśmy, w pokoju urządziłam dzieciom "stół artystyczny", rozkładając gazety, gdzie mogły malować wszelakimi technikami (wśród prezentów sporo było takich plastycznych). Ja dosiadałam się czasami ze swoimi literkami. Nie przejmowałam się za bardzo, że nagle znowu przestały mi ładnie wychodzić, po prostu, powoli pisałam sobie.

Ciężki był powrót do szkoły, znowu wstawanie, gdy jeszcze jest ciemno. Wychodząc z domu pierwszego dnia niemal fizycznie poczułam, jak powoli ucieka ze mnie to ciepło nagromadzone przez kilka spokojnych dni, dni bez pośpiechu, a za to w miłym towarzystwie, z mnóstwem czekolady i wina. Wczorajszy wolny dzień był swoistym dopełnieniem i domknięciem tej idylli.

Sporo czytałam ostatnio, postaram się czasem coś zrelacjonować, jak będzie ku temu czas. Wiele też oglądaliśmy filmów - różnych starych na DVD - a przedwczoraj byliśmy w Teatrze Powszechnym, na "Złym" Tyrmanda. Bardzo byłam ciekawa, jak taką książkę można wystawić na scenie. Otóż, można, chociaż gdyby zabrakło efektów specjalnych, gdyby przedstawienie trochę bardziej zaaranżowane in crudo było, to nie wiem, czy by się ostało w całości. Niektóre sceny - na pewno tak.

W świątecznym czasie towarzyszył mi Dersu Uzała Arsenijewa, książka i film Kurosawy (który obejrzałam teraz pierwszy raz). Z ulgą wracałam co wieczór do spokojnej lektury, do opisów tajgi syberyjskiej i jej niezrównanego mieszkańca. Opowiadana historia dzieje się przed stu laty, a już wtedy (!) odchodził w zapomnienie jakiś świat, nieodwracalnie degradowano przyrodę i wyrywano jej ostatnich "dzikich". Strach pomyśleć, co się dzieje teraz. Co będzie z nami, Dersu?




Film Kuorosawy obejrzeliśmy razem z Tomkiem, podobał się, chociaż inny od książki. Trochę też się trzeba przestawić, bo tempo zdecydowanie nie dzisiejsze.




A od teścia pod choinkę dostałam wisiorek na łańcuszku. Popatrzyłam, stare złoto, kunsztownie obrobione, wzory egzotyczne jakby, takie niedzisiejsze. Zgadłam prędko - przywieziony jeszcze przed laty z Afryki. Patrzę dalej - co oprawiono w to złoto. Jakby muszla? Kawałek rogu? Nie.
To był PAZUR.
Prawdopodobnie lwa.
Prawdziwy.
Aż mnie dreszcz przeszedł. I chociaż wisiorek całkiem ładny (bardzo delikatny, złoto subtelne), to jakoś nie mogę się przemóc, by nosić na szyi pazur wyrwany zwierzęciu. Nie, żebym była jakąś maniaczką, używałam przy robieniu biżuterii elementów z rogu czy nawet kości zwierzęcej, ale - tak czuję - ten pazur, to co innego.
Dersu by to świetnie rozumiał.

8 komentarzy:

  1. Kochana, dobrze, że lepiej. Taki spokojny czas zawsze robi dobrze i daje siłę na trochę albo dłużej niż trochę. Pośpiech tak dużo niszczy, niepotrzebne nerwy wprowadzając. Myślę, że takim spokojnym czasem można wiele wyleczyć, uratować, tylko... często nie ma czasu. Ściskam

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze, że lepiej. I niech tak pozostanie. Pozdrawiam ciepło. Aneta

    OdpowiedzUsuń
  3. Moja nie nosi kła innych ludzi... Bo to może być amby

    OdpowiedzUsuń
  4. Moja myśleć, że amba nie ma w Afryka :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zły na scenie. Ciekawe. W pierwszym momencie pomyślałem,że to "mission impossible", gdy przeczytałem o efektach specjalnych, pomyślałem - czemu nie. Moze jeszcze lepiej gdyby to był musical. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. A czy szybsze sięgnięcie po książkę i obejrzenie filmu mistrza Kurosawy spowodowane było jednym z moich poprzednich komentów? :))
    Jeśli tak to bardzo mi miło :)
    Mnie ksiązka oczarowała. Chyba już nawet opisywałem tu swoje wrażenia. Natomiast film mi się dłużył. Kurosawa to reżyser bardzo trudny w odbiorze, i przyznam, że kilku jego filmów nie rozumiem do końca. Ale miał też perełki, jak choćby "Ukrytą fortecę" czy "Sanjuro, samuraja znikąd").
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. @pharlap: Przedstawienie miało nawet pewne cechy musicalu - śpiewane przerywniki, bardzo w stylu lat powojennych. I to pasowało.
    Efekty specjalne - cóż, pomogły technicznie, ale ja nie przepadam za przerostem techniki w teatrze, podoba mi się bardziej teatr ubogi, gdzie waży każde słowo i gest, nie ginąc w natłoku. Sztuką jest nie zgubić tego waloru, dysponując efektami specjalnymi.
    Zastanawiam się, czy palenie przez aktorów (doskonała gra!) papierosów na scenie - dyskretny dymek dolatywał do trzeciego rzędu, gdzie siedziałam - to taki teatralny efekt 4D, czy coś, jak w nowoczesnym kinie? W każdym razie było to klimatyczne w pełnym tego słowa znaczeniu.
    Przedstawienie odegrane, nawet bardzo dobrze, ale jakąś taką pustkę pozostawia.To tylko dobrze wystawiona powieść tylko.
    @jac: Dersu oczekiwał na liście planowanych lektur, tak, przeskoczył kolejkę zaraz po Twoim komentarzu.
    Innych filmów Kurosawy jeszcze nie widziałam, ten był pierwszy. Może jeszcze spróbuję. Książka podobała mi się bardziej, ale i film też całkiem dobry.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. ..ale jakąś taką pustkę pozostawia. Ta książka też pozostawia pewna pustkę. Brakuje jej jakiegoś głebszego znaczenia. Czuje się, że autor mógłby powiedzieć coś wiecej, ale w tym kontekście to trudne.
    Papierosy na scenie. No tak, w Złym to musi być i to dużo. W Australii musieliby palić jakieś beznikotynowe namistki i byłoby oficjalne wyjasnienie, że po pierwsze - to było konieczne dla oddania charakteru epoki, po drugie - ze tutejszy Sanepid stwierdził, że żaden z widzów nie dostanie od tego raka.

    OdpowiedzUsuń