niedziela, 15 stycznia 2012

Głowa Lenina znad pianina...

 
Posted by Picasa


(jeszcze jedno okienko, Kluki, pomorskie)

Zima jednak śnieżna - dzieci wróciły ze spaceru z czerwonymi policzkami, bałwan zaliczony i zjeżdżanie na sankach. Wczoraj wieczorem wracałam samochodem spoza Warszawy: gdy włączałam się do ruchu z bocznej drogi, koła mi zatańczyły, dobrze, że szosa była pusta. Do Puławskiej, już wysypanej solą, dojechałam z duszą na ramieniu, czterdzieści na godzinę. Dzisiaj, na szczęście, nawet się nie musiałam zbliżać do samochodu.
Weekend upłynął nam towarzysko i przyjemnie, teraz powoli się zastanawiamy, jak zorganizować ten tydzień - są ferie, a my pracujemy, co by tu dzieciom zorganizować. Czyli wszystko po staremu, rozciąganie za krótkiej kołdry, trójpolówka i inne sprawy, o których kiedyś tu pisywałam ;-)
Czasem uda się jednak wyrwać, we czwartek poszłam sobie do pobliskiej Królikarni, miejsca, które lubię bardzo, szczególnie ze względu na rozległą panoramę ze skarpy w parku. Dobrze jest czasem popatrzeć na daleki horyzont, którego nie ograniczają szare bryły bloków. W pałacyku zaś była (i chyba jeszcze stale jest) wystawa pt. Skontrum, czyli to, co jest. Nazwa skojarzyła mi się w pierwszej chwili z moją pracą - skontrum to gruntowny remanent księgozbioru. Ciekawa byłam, o co chodzi. W pierwszej sali już mogłam się zorientować: ekspozycja zawierała rzeźby, całą masę, gromadę postaci, ustawionych obok siebie w pozornym bezładzie. Osłupiałam. Jak to można oglądać? W takim natłoku, jedno zasłania drugie, jakieś leżące głowy, rozmaitość faktur i materiałów. Magazyn?! Jako pomoc w zwiedzaniu - tylko broszurka z czarno-białymi (czytaj: szarymi) miniaturkami rzeźb, z których się można ledwo domyśleć, do jakiego artefaktu się odnoszą. Przy okazji odkryłam ze trzy głowy Lenina dłuta Dunikowskiego. Moja konsternacja pod ospałym, ironicznym wzrokiem kobiety pilnującej sali.
I nagle zrozumiałam, o co chodzi. Przestało mi przeszkadzać, że nie wiem, kto, co i kiedy. Drugie życie rzeźb, wyjętych z kontekstu - to było uderzające. Marmurowe popiersie mężczyzny o dumnej, władczej twarzy, w czułym geście opierające czoło o ramię damy z innej bajki, z innej epoki. Twarze patrzące w dal, w której odnajdują inne twarze, inne postacie. Gesty, które zmieniają znaczenie. Przestrzeń przedefiniowana, konwencja przełamana.
Zdałam sobie sprawę, że zawsze mnie to fascynowało, gdy jakiś wytwór ludzkiej kreatywności wymykał się swemu przeznaczeniu i objawiał się w nowej, zaskakującej postaci. Na moim blogu widzicie obrazek - fragment fresku z domu cesarzowej Livii, żony Oktawiana Augusta. Patrzyła się na niego dwa tysiące lat temu, być może obmyślając kolejne swoje intrygi. Na poprzednim blogu powiesiłam wizerunek gołąbka z katakumb. Czy komuś, kto miał zlecenie wyrzeźbić w kamieniu symbol Zmartwychwstania na grobie, być może, męczennika, przyszłoby do głowy, że niewprawny rysunek (gołąb przypomina kurę, tak między nami) trafi na mój komputer?
Pamiętam też, jak raz stanęłam zdumiona przed niepozornym fragmentem rzeźby w rzymskim Museo Baracco. Był to fragment rzymskiej kopii Dyskobolu Myrona. Sama dłoń z dyskiem. Napięte ścięgna, skoncentrowana siła, palce zaciśnięte. Uchwycony moment sprzed dwóch i pół tysiąca lat, chwila decydująca o zwycięstwie jakiegoś konkretnego człowieka. Utrwalona w kamieniu, skopiowana przez Rzymian, wreszcie tutaj, tak okaleczona, ale jednak przemawiająca bardziej, niż cała postać. Ogromne wrażenie, nie do opowiedzenia.

2 komentarze:

  1. miło, że znów mogę zaglądać

    Kinga

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie zawsze fascynowalo to, ze piekno sztuki jest niezmienne , nie podlega uplywowi czasu. Te piekne freski z katakumb lub domow rzymskich zachwycaja , te zestawienia kolorow, oddanie szczegolow, lekkosc z jaka je namalowano.
    Jak zawsze, pisze Pani ciekawie.
    Malgorzata

    OdpowiedzUsuń