niedziela, 5 lutego 2012

jemy...



(okienko w Rzymie)

Zimno jest, więc jemy. Więcej. W weekend przyrządziłam pierwszy raz prawdziwy hummus (z ciecierzycy, pasty sezamowej tahini, czosnku, oliwy, soku z cytryny itd.), a najstarsza moja córka, sama z własnej woli, usmażyła tortille. I mieliśmy potem taką kolację pomieszaną: północna Afryka z Meksykiem, pycha!
Nie można tylko tego tego hummusu za dużo na raz zjeść, cieciorka to w końcu groch, a od grochu boli brzuch I trochę mnie bolał, niestety. Warto się jednak poćwiczyć w umiarze.

Przy okazji dzieciom się zebrało na wspominki szkolnych obiadów. Moją sytuację określam jako komfortową między innymi dlatego, że nie muszę codziennie gotować - dzieci jedzą obiady w szkolnej stołówce. Zazwyczaj nie ma mnie w domu w porze obiadu, a one powinny zjeść coś ciepłego. I jedzą, aczkolwiek nie bez pewnej niechęci dla zbiorowego żywienia(którą podzielam). Zwłaszcza Janeczka stęskniona jest domowej kuchni i często mnie prosi o zupę czy ciasto. Wczoraj zaś dziewczyny wymyśliły ranking najbardziej nielubianych potraw ze szkolnej stołówki. Wygrał tzw. Gruby Kotlet, cokolwiek by to znaczyło, z szarymi ziemniakami, całość rozmoczona w wyciekającym z surówki sosie. Kolejne miejsce zajmowała "papka z marchwi i kawałków mięsa", do tego, naturalnie sos. Dalej nie pamiętam, wiem tylko, że piąte miejsce zajęło jabłko z pleśnią ("to nie było danie, mamo, ale raz to widziałam na stołówce").
Z kolei przypomnieliśmy sobie też kuchnię w szkole włoskiej, gdzie dwie starsze dziewczyny uczęszczały przez rok. O dziwo, Dorotce też tam niewiele smakowało, chociaż to była jednak inna jakość. Strasznie wtedy wydziwiała na to jedzenie. Janeczka zaś, mimo oporu wobec szkoły, tamtą kuchnię polubiła nawet w stołówkowym wydaniu. Może czuła się tam tak niepewnie, że chwile przy posiłku były jedynymi, które jej się dobrze kojarzyły? No, i zawsze, jak się czegoś nie lubiło, można było powiedzieć, że boli brzuch, przygotowywali wtedy dla delikwenta talerz z pasta bianca, a to już było absolutnie bezpieczne i smaczne. I lody na deser! To se ne vrati!

2 komentarze:

  1. Dzielna Dorotka! Ja jeszcze w szkole sredniej jadałam na stołówce, najbardziej znienawidzonym daniem była sztuka miesa w sosie własnym, szczególnie jeśli akompaniowały jej buraczki. Najgorszym w zyciu kulinarnym epizodem był pobyt w szpitalu na Wołoskiej, brak słów, bo już np. na Madalińskiego mieli pyszne krokiety ziemniaczane z surówką;) Usciski z zimnego i szarego Albacetowa. A.

    Ps. cieciorka u nas na porządku dziennym, mogę ją wyjadać łyżkami ze słoika nawet bez dodatków.

    OdpowiedzUsuń
  2. No proszę. A ja jakoś lubiłam stołówkowe żarcie, może zdolniejsze kucharki?

    Ale do dziś pamiętam SZARĄ ZUPĘ. Jadłyśmy, była kwaskowa, i pyszna. Myślałam że to moja ukochana pomidorowa zabielana śmietaną. Ale koleżance też smakowało i myślała że to ogórkowa zabielana.
    Kurde, jest różnica... Założyłyśmy się o czekoladę i poszłyśmy zapytać kucharkę.
    Był biały barszcz.

    OdpowiedzUsuń