wtorek, 21 sierpnia 2012

wrrr....

(okienko w Aquilei, Italia)
Uff, przetoczył się jakoś zeszły tydzień. Po urlopowym wyluzowaniu nie zostało ani śladu. Mieliśmy gości - to mało powiedziane. Przez cały zeszły tydzień niemal mieliśmy permanentne wizyty różnych naszych znajomych i rodziny z nocowaniem, zwiedzaniem miasta, rozmowami po angielsku i nowym kotem na dodatek. Nie wszyscy wyszli z tej próby zwycięsko, niestety.
I chociaż lubię mieć gości, tym razem było to stanowczo za dużo (cztery rodziny) i za bardzo na raz. Rano zwiedzanie miasta, trzygodzinna kolejka po bilety do Centrum Kopernika, kasowanie biletów w autobusach ("czy wystarczy taki czterdziestominutowy? Czy nie zdążymy dojechać? Bo, niestety, jak autobus jedzie dłużej, bilet jest nieważny). "Mamo, pić, mamo, jeść". Obiad na dwanaście osób... Potem galop do pracy, gdzie siedzę do wieczora. Powrót do domu, a tam kolejna porcja prania pościeli, którą zasikał zestresowany kot. Z sikaniem po łóżkach miał problem od początku, jednak masa ludzi w domu przyczyniła się wybitnie do kompletnej dezorientacji czworonoga. Zaczęliśmy zamykać drzwi sypialni, ale potrafił wyczuć dosłownie moment (np. jak koleżanka w nocy wstała do łazienki) i dać w długą prosto na łóżko. Nie pomogły specjalne spreje z kocimi feromonami szczęścia za ciężkie pieniądze, zmiana żwirku, wreszcie nie pomogła też całkowita odmiana sytuacji, gdy goście wyjechali. Z przykrością muszę przyznać się do porażki - oddajemy kota. Na szczęście tam, skąd przyszedł, czyli w dobre ręce. Nie da się dłużej znieść coraz bardziej psychotycznej atmosfery w domu i tych pytań co chwila: "Czy ktoś widział kota? Czy drzwi zamknięte?"
Ponoć takim zachowaniem zwierzę komunikuje człowiekowi coś ważnego, jakiś swój dyskomfort, czy niezgodę. Nie mam jednak zdrowia dłużej zgadywać, o co chodzi, kosztem nerwów całej rodziny. Z mężem introwertykiem i co najmniej jedną, jak na razie, córką w wieku dojrzewania dosyć mam na co dzień zabawy pod tytułem "co artysta miał na myśli". Nie jestem kocim filantropem, ani kocim behawiorystą (tak, są tacy, zasięgaliśmy nawet porady w sprawie naszego zwierzaka). Szkoda mi tylko dzieci, bo się przywiązały, bardzo fajnie się kotkiem zajmowały, sprzątały, bawiły się. Widać było od razu, jak fajnie jest, gdy w domu mieszka zwierzątko. A teraz sama nie wiem, czy spróbujemy jeszcze kiedyś z innym kotem, za bardzo się obawiam powtórki z rozrywki - to przecież trudne emocje, zwłaszcza dla dziewczynek!
Decyzja nasza spotyka się raczej ze zrozumieniem znajomych, wyjątkiem jest moja kierowniczka - kociara z prawdziwego zdarzenia. Wczoraj usłyszałam ubolewanie, że mój kot "źle trafił" - na nas. Pozwoliłam sobie wtrącić, że jednakowóż, my też źle trafiliśmy! Nie będę miała łatwego życia w pracy :-)
Po tygodniu pełnym wrażeń mam ochotę zaszyć się gdzieś i uspokoić, co nie jest proste przy rodzinie i w pracy, gdzie odwiedza nas w ciągu pięciu godzin dyżuru blisko 120 czytelników! Jak dojdę do siebie, to napiszę Wam coś o Apulii, skąd wróciliśmy wieki temu. Na razie jestem wyjątkowo nietowarzyska, introwertyczna i zestresowana, co, mam nadzieję, przejdzie mi niebawem. :-)

9 komentarzy:

  1. Skoro wszyscy źle trafili ;-), to chyba lepiej się rozstać z kotem - takie rozstanie na szczęście nie jest zbyt mocno obciążone moralnie, a jeśli kot wraca, skąd przyszedł, i będzie mu lepiej, to chyba nawet wcale. Moi dziadkowie byli zagorzałymi psiarzami - zawsze mieli jakiegoś psiaka i dbali o niego tak, że pewnie niejedno dziecko nie miało tyle uwagi co czworonóg moich dziadków. Ale raz też się poddali (to już pamiętam) - wzięli kilkumiesięcznego spaniela ze złego domu najprawdopodobniej i musieli go oddać, bo się na nich rzucał. Kilka miesięcy później wzięli następnego, który okazał się nie lepszy (miał ukryte rzucanie się i jak się kiedyś niespodziewanie rzucił na babcię, to poprzegryzał jej żyły na rękach - ale wtedy go nie oddali, choć wszyscy ich do tego namawiali). Może spotkacie niebawem swojego zwierzaczka... Ściskam, anula

    OdpowiedzUsuń
  2. Agnieszko u nas Mania miała ostatnio ostrą fazę na papugę, aż się bałam jej powiedzieć, ze macie kota, bo kota też chętnie by pod dach przyjęła. A ja się podpiszę pod Twoimi słowami "Z mężem introwertykiem i co najmniej jedną, jak na razie, córką w wieku dojrzewania dosyć mam na co dzień zabawy pod tytułem "co artysta miał na myśli" - w każdym kontekście, nie tylko zwierzęcym. I jeszcze pod "Wrrr" też mogłabym się podpisać, rozpływam się dosłownie z gorąca, do południa nie mogę dojąć do siebie, warczę na zewnątrz i do środka, do własnych mysli, ściskam i czekam na relację z Włoch a.

    OdpowiedzUsuń
  3. Anulko!Opowieści o psiarzach, którym też nie wyszło - pocieszające. Bo zaczęłam już o sobie myśleć jak o istocie innego gatunku, która nie jest w stanie przejść do porządku nad zasikaną kołdrą - to przecież drobiazg! Może się uda jeszcze, zwłaszcza ze względu na dzieci byłoby dobrze. Bo ja jednak, stwierdzam po raz kolejny, nie jestem ani psiara, ani kociarą i do tego naszego kotka to musiałam się trochę przekonać.
    Aniu! I co, macie tę papugę? Może lepsze wyjście, niż kot, może nie ma tak skomplikowanej psychiki?:-) Mani możesz już nie mówić o kotce, właśnie pojechała do swojej mamy, myślę, że jemu na pewno będzie lepiej. Właściciele byli u nas ją wziąć i wyrazili zdziwienie, że wygląda na bardzo zadomowioną i zadowoloną :-) Smutno mi trochę. Współczuję gorąca, u nas też ciepło, ale to w ogóle nie ma porównania. O Puglii napiszę na pewno. Teraz będę kilka dni sama. Albo lepiej nie obiecuję, bo różnie mi to wychodzi...
    Ściskam Was obie

    OdpowiedzUsuń
  4. Kochana Agnieszko -Romantyczko, dziekuje za dlugi list. Nie zdaze odpisac. Po powrocie. Ale teraz zaluje, ze nie jedziemy do Wloch...
    Pozdrawiam bardzo serdecznie i zycze spokoju w pracy i zyciu rodzinnym, Malgosia

    OdpowiedzUsuń
  5. U mnie w pracy jedna z sekretarek, jak wraca z urlopu, pierwszego dnia mówi, że nie może nic robić, bo cyt. "się adaptuje". I tak powinno być. Prosto z wakacji wpaść w taki kocioł jak ten, co opisujesz - to nieludzkie. Mam nadzieję, że zaznacie jeszcze spokojnych letnich chwil. Pozdrawiam. Aneta
    p.s. swoją droga to ciekawe, że teraz macie taki wysyp klientów. Zawsze myślałam, że czyta się raczej w dłucie zimowe wieczory ;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Agnieszko, papugi nie mamy i mam nadzieję mieć nie będziemy, że się tak lapidarnie wyrażę;) uściski a.

    OdpowiedzUsuń
  7. @Małgosiu, czekam na list w stosownej dla Ciebie chwili, w takim razie. Miłego podróżowania, nawet jeśli nie do Włoch:-)
    @Anetka: ale asertywna ta Wasza sekretarka! A wiesz, jak wyglądał nasz powrót z wakacji? Dwa dni po tysiąc kilometrów samochodem w upale, trzeciego dnia ostatnie 300 (ale najgorsze, po polskich drogach), po czym, nie wstępując nawet do domu - poszłam prosto do pracy! Coś muszę z sobą zrobić:-(, to jakieś chore
    @Ania: ale macie żółwia, o ile pamiętam dobrze? Zawsze coś!

    OdpowiedzUsuń
  8. Agnieszko, bardzo pocieszające, że nie jesteś psiarą, ani kociarą i mówisz o tym otwarcie. Ja też nie jestem i zawsze było mi tak jakoś głupio, gdy moje różne znajome i koleżanki piszczały na widok różnych zwierzaków, a mnie to w ogóle nie ruszało i myślałam sobie w głębi duszy: "żeby mnie tylko nie polizał albo nie dotknął tym zimnym nosem". Czułam się jakaś inna, gorsza - wszyscy lubią a ja nie. Wiele razy słyszałam od miłośników zwierząt, że tylko źli ludzie nie lubią zwierząt i jeśli nie lubię zwierząt, to pewnie ludzi też nie. Ja zwierzakom nie chcę szkodzić, ale kochać ich też nie chcę. I zawsze przekornie zastanawiam się, co to za miłość do zwierząt każe trzymać w mieszkaniu wielkie psy, które często nie mają miejsca (za mało metrów kwadratowych) i czasu (bo państwo pracują), aby się wybiegać. Pozdrawiam,
    anula

    OdpowiedzUsuń
  9. Tak, sama znam to uczucie, jak się jest między psiarzami i kociarzami, i coś nie ta sama chemia... Póki co, temat zamknięty u nas, kotek wrócił, a ja czekam na następnych gości (ostatnich w tym tygodniu?) :-)

    OdpowiedzUsuń