wtorek, 28 sierpnia 2012

znowu gościnnie :-)

(Tibilisi, Gruzja)
Ostatnio nadrabiam i odsypiam senne zaległości, zajrzałam jedynie na chwilę, by dać znak, że jeszcze tu jestem.
W ostatni weekend - znów goście. Mieli być Michael i Liv, którzy gościli całą naszą piątkę dwa lata temu w Norwegii, a tego roku przyjechali na międzynarodowe spotkanie Servasu w Polsce. Tymczasem tak się złożyło, że oprócz nich nocowali u nas również Jack z Chin i Gustavo z Boliwii. I było bardzo, bardzo sympatycznie. Moja rodzina kończyła właśnie pobyt w M., mogłam więc przyjąć pod dach wszystkich czworo. Następnego dnia Tomek wrócił z dziećmi, zdążyli się jeszcze minąć z gośćmi w tzw. przelocie, tylko Boliwijczyk został jeszcze do poniedziałku, bo dopiero wtedy miał samolot.
Przeżyłam więc niezwykle interesujący weekend, obfitujący i w inne, nieoczekiwane spotkania. Poznałam m.in Dereka z Nowej Zelandii, który statystował w filmie "Władca pierścieni" (obejrzałam już stosowny fragment, widać go tak przez dwie sekundy, mniej więcej), a także i kierowcę taksówki, którą jechaliśmy na servasovskie spotkanie, a który okazał się być moim bliskim sąsiadem i ... stałym nocnym bywalcem akustycznego skweru, o którym pisałam niedawno w związku z hałasami nocnymi ("świetne miejsce, proszę pani, policja się nie kręci, i w ogóle"). Jednym słowem, ciekawie i intensywnie, nocne rozmowy, a przy moim stole - ludzie z czterech kontynentów (Michael pochodzi z USA). Każdy wszystko robi trochę inaczej, nawet jeśli to jest zwykłe jedzenie owoców, inne w Azji i jeszcze bardziej odmienne w Ameryce Południowej. W rodzinie Jacka kobiety zmuszano do aborcji, a jego poczta na gmailu jest systematycznie czytana przez chińską bezpiekę... A Gustavo wychował się w miasteczku, które leży na wysokości powyżej trzech tysięcy metrów, czyli wyżej, niż kiedykolwiek się samodzielnie wspięłam w życiu. Świat jest bardzo dziwny i ciekawy.
Kotka już nie ma i przyznam się Wam do czegoś: owszem, zrobiło mi się bardzo smutno, gdy odjechał wraz z poprzednimi właścicielami, ale teraz odczuwam wyłącznie efekt tej kozy z żydowskiego dowcipu: otwieram okna, wietrzę mieszkanie, nie trzaskam co chwila drzwiami, sprzątnęłam skądinąd nieestetyczną kuwetę z przedpokoju, wyrzuciłam podartą przez kota narzutę z kanapy, a na stole postawiłam kwiaty... I dobrze mi jest. Tyle miejsca, czasu i spokoju świętego, przede wszystkim. Jedynie dzieci mi szkoda, bardzo jednak chcą mieć zwierzątko. Ja sobie chyba muszę w spokoju jeszcze raz to wszystko przemyśleć.

5 komentarzy:

  1. Co z tymi komentarzami, napisałam jeden kilka dni temu, że niesamowite są takie spotkania, zwłaszcza jak sprzyjają im okoliczności i że statystowałam w Pianiście, gdzie przez chwilę widać moje plecy;) Ściskam A.

    OdpowiedzUsuń
  2. Aniu, dziękuję za wpis, nie wiem, gdzie giną te komentarze, ja też czasem nie mogę się przebić u Ciebie, czy u kogoś innego na blogspocie. "Pianista" i Twoje o tym opowieści - to zawsze robiło na mnie wrażenie. Ja też statystowałam w jakimś filmie, ale to była jakaś totalna porażka, chyba nigdy go nawet nie pokazali w kinie. Odgrywaliśmy tam scenę na dyskotece, wyobraź sobie. Pozdrawiam bardzo zagoniona i jakaś zdołowana dzisiaj trochę :-(

    OdpowiedzUsuń
  3. To ja jeszcze w kwestii kota - bo pod poprzednim listem to aż się boję pisać, jak widzę gromadny najazd na kociarzy i psiarzy.

    Kot to nie paprotka.
    Nie da się dać jeść, pić, i postawić na oknie gdzie jest odpowiednio jasno, i ... zapomnieć a tylko regularnie podlewać.
    Kot jest bardziej jak dziecko i potrzebuje interakcji z domownikami.

    Teraz wyobraź sobie że masz nowo urodzone małe dziecko i... przewala Ci się przez dom tylu gości ile Ci się ostatnio przewaliło jak piszesz.
    Swoją drogą podziwiam i ilość wyjazdów i miejsca gdzie jeździsz i Twoją odporność fizyczną - i trochę zazdroszczę. Ja bym tyle nie dała rady. Ani chyba nie wytrzymałabym tylu tak intensywnych wizyt gości - w tak krótkim czasie.

    Różnie mówią o kociarzach, zwłaszcza o głupich zachowaniach, przesadnych czy śmiesznych. Ale akurat wzięcie tygodnia urlopu żeby pomóc zaadaptować się nowemu kotu czy psu - to jest sensowne zachowanie. I jeśli Ci nie powiedział tego behawiorysta, którego się radziłaś - to nie był to dobry behawiorysta. O spokoju i braku gości w czasie wprowadzania zwierzęcia - też powinien wspomnieć.

    Skoro dużo jeździsz, a do kota potrzebowałaś się przekonywać - to po co w ogóle pakujesz się w przygodę typu zwierzę w domu? Ja nie krytykuję, tylko chcę zrozumieć. Bo nie rozumiem i z całą życzliwością, naprawdę z życzliwością, zastanawiam się po co? Bo jak mam zwierzę to jestem dobrym człowiekiem? Szczytna inicjatywa i może faktycznie lepiej mieć inne zwierzę niż inteligentnego drapieżnika, przy intensywnym życiu, albo jeszcze inaczej to załatwić (rozwinę na życzenie). Czy bo to miło mieć ślicznego kiciusia zwiniętego i śpiącego na kanapie? Bardzo miło. Mój właśnie śpi na fotelu i jest śliczny. Bo modnie jest mieć zwierzę? Bo dzieci dziurę w brzuchu wiercą? Po co Ci ten dodatkowy kłopot w tak intensywnym życiu? W imię czego? Nie pouczam tylko naprawdę pytam dlaczego chciałaś zwierzę?

    I na koniec:
    Posikiwanie przez kota to problem gigant, i absolutnie nie rób sobie wyrzutów że masz być ponad zasikaną kołdrę i że w takiej sytuacji zwracasz kota do właścicieli. To była dobra decyzja.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dlaczego wzięliśmy kota, pytanie.
    W dużej mierze ze względu na dzieci, bo prosiły, bo chciały mieć zwierzątko - bardzo ludzka paradoksalnie potrzeba, którą rozumiem, bo sama byłam dzieckiem i miałam różne zwierzęta. Tego, że człowiek, nawet dorosły, jak ja i Tomek, również ma taką potrzebę, też chyba nie trzeba tłumaczyć. Aspekt wychowawczy -w odniesieniu do dzieci - posiadania zwierzęcia też jest ważny, co wcale nie oznacza, że kota traktujemy instrumentalnie.
    "Że jak mam zwierzę, to jestem dobrym człowiekiem" - nie przyszło mi nawet to do głowy.
    Chociaż, owszem, wydaje mi się, że dom, w którym są zwierzęta i ludzie, i wszyscy dobrze się czują, jest w jakimś sensie "dobry", mimo że wcale nie "lepszy" od tego, w którym z różnych powodów nie ma zwierząt.
    Musiałam się trochę przestawić rzeczywiście i przekonać samą siebie do kota - miałam do tej pory tylko psy i różne futrzaki. Bo nie jestem psiarą i kociarą, jak już pisałam. Tomek kota kiedyś miał, z powodzeniem. Miałam nadzieję, że w normalnej, wielodzietnej, jakby nie było, rodzinie taki zwierzak się odnajdzie. Mylisz się, jeśli sądzisz, że traktowaliśmy kota jak paprotkę: wszyscy się z nim bawili, kiedy miał na to fazę, respektowali pory snu i samotności. Przychodził do nas na kolana, ocierał się o nogi i mruczał, Tomkowi siadał koło komputera przy pracy. Dzieci się nim zajmowały wspaniale, zmieniały kuwetę, dawały jeść, wymyślały zabawki. Może i lepiej jest kotu, gdy mieszka z samotnym człowiekiem albo małą rodziną (gdy moi wyjechali na wieś i zostałam z kotem sama, poczułam różnicę - jakby lepszy, spokojniejszy kontakt ze zwierzakiem), ale w końcu nie tylko samotne osoby opiekują się zwierzętami, prawda?
    To prawda, że żyjemy intensywnie, ale ten moment, gdy kot trafił do nas, był jednak trochę wyjątkowy i pod tym względem nasza Nutka "źle trafiła". W życiu jednak nie zawsze można wszystkich zadowolić: wizytami wszystkich na raz zostaliśmy zaskoczeni w ostatniej chwili, gdy kot był już z nami. Pewne rzeczy po prostu się zdarzają i nie ma się komfortu wyboru: przyjmę gości, czy nie przyjmę. Tzn. teoretycznie wybór jest, ale miara mojej wolności jest przekroczenie własnych ograniczeń i słabości. Oczywiście, że widzę, jak to utrudniło życie kotu i jego adaptację u nas, żałuję że się tak źle złożyło. Ale problem był wcześniej: sikać nie tylko do kuwety zaczął zaś już od pierwszego ranka, była to więc jakaś forma protestu, jak mówił behawiorysta. I nie będę już zgadywać, przeciwko czemu ten protest.
    Mam nadzieje, że wyczerpałam temat i odpowiedziałam na Twoje pytanie:-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięki za wyjaśnienia.

    Może Nutka trafiła w gorący moment, ale może trafiliście w kota co potrzebował człowieka samotnika. Już pewnie nie istotne. Ale wiedz, że znajomi, co mają o jedno dziecko więcej niż Ty, wzięli kota, i jakoś kot trafia do kuwety bez problemu. A to akurat nie są spokojne dzieci, takie jak są Twoje. I koteczek daje sobie radę, a wręcz to taki sam narwaniec jak cała tamta rodzina, pasują do siebie.

    A myślałaś może o białych myszkach?
    Pomyśl jak słodko byłoby wypuścić je na spacer, kiedy pod oknem zasiądzie blokowe pijące towarzystwo....

    OdpowiedzUsuń