niedziela, 22 sierpnia 2010




Następnego dnia opuściliśmy gościnną okolicę nad jeziorem. Pogoda była już bardziej krzepiąca, chociaż rześka. W sumie podczas całego pobytu ani razu nie zmarzliśmy, nie dokuczał też upał (co ważne, gdy się jedzie tyle samochodem), chociaż bywało całkiem ciepło. Doskonałe warunki na wędrowanie!
Celem naszym było znowu Fagernes, lecz trasę wybraliśmy zdecydowanie okrężną. Najpierw Bjǿrnsenvegen, malowniczą drogą wijącą się doliną wśród gór, zawijającą przez przełęcze. Na jednej z nich zjedliśmy obiad. I dalej w górę, w dół, mijając po drodze takie widoczki:





i spływające majestatycznie z gór wielkie wodospady:



Dojechaliśmy tak do innej, niezwykłej drogi - Jotunheimenvegen, położonej na wysokości 1100 m szutrówki, z której można podziwiać niespotykane widoki. Odcinek przez góry jest płatny, w środku lasu stoi szlaban oraz automat, gdzie za pomocą karty kredytowej (tak, tak) można sobie opłacić wjazd... Ale warto, naprawdę. Zwłaszcza, że wrażenie głuszy, samotności i niesamowitości, na chwilę tylko zakłócone powiewem techniki, powraca z ogromną intensywnością. Jak tam pusto!











Do Fagernes dotarliśmy pod wieczór, stawiając się punktualnie na spotkanie z Bente, która miała być naszym kolejnym gospodarzem. Przed wyjazdem, gdy zasięgałam opinii i rad osób mających doświadczenie podróżowania po Skandynawii, słyszałam, jak ważne jest tam pilnowanie czasu i nie spóźnianie się. Nie ma się nawet za bardzo czym tłumaczyć - zazwyczaj dobre drogi, żadnych korków. Więc przyjechaliśmy równo o siedemnastej, ale... Bente nie było w domu. Czekaliśmy więc na podwórku, wysyłając sms-y i próbując dzwonić, ale telefon nie odpowiadał. Dziwne! Po półtorej godzinie Tomkowi puściły nerwy i zdecydowaliśmy się rozbić na pobliskim campingu nad jeziorem. Dzieciaki były zachwycone! Mieliśmy na tę okazję namioty, śpiwory, poszło więc szybko, a o 19 zadzwoniła Bente, już z domu. Właśnie wróciła. Bo przecież umówieni byliśmy na siódmą? Już na campingu? A jakie plany na jutro? Tomek, który oczekiwał jakiejś żywszej reakcji, zupełnie skonsternowany tym, że pomyłka i spóźnienie nie wywołały u naszej niedoszłej gospodyni cienia konsternacji, odpowiedział, że w takim razie nie skorzystamy z gościny i wyruszymy następnego dnia na zachód. Usłyszał uprzejme zapewnienie, że gdybyśmy jednak zmienili plany, to Bente czeka. Sprowokowało nas to potem do rozmowy na temat różnic kulturowych, a moje przypuszczenia okazały się słuszne, gdy jednak następnego dnia zdecydowaliśmy się poznać Bente i skorzystać z jej gościny. To, być może, typowy człowiek północy - opanowany, powściągliwy, grzeczny, ale nie narzucający się, nie wtrącający się w decyzje. Cudowna słowiańska wylewna gościnność jest raczej wyjątkiem w pejzażu Europy (zwłaszcza Zachodniej) i nie należy się tego spodziewać w Skandynawii. Co nie znaczy, że nie byliśmy tam goszczeni po królewsku - byliśmy! Ale pewne rzeczy wyglądają inaczej, niż u nas. Pamiętam, jak kiedyś nielitościwie kpiłam ze Szwajcarów, częstujących zawsze TYLKO RAZ małym kawałeczkiem ciasta. Jak nie chcesz, to już więcej nie zaproponują! Wtedy wydawało mi się to kuriozalnym przykładem skąpstwa, wychowana byłam w tradycji częstowania na siłę i jedzenia do oporu na przyjęciach u cioci, bo przecież nie wypada nie spróbować! Teraz inaczej to widzę. Skandynawska kultura, jak myślę, nie utuczy nikogo, kto się na to nie zgodzi. Jak mówi, że nie, to nie. W kraju, gdzie tak często jest zimno i warunki klimatyczne bywają ciężkie, nie traci się zbędnej energii na ceregiele. Jak się przyzwyczaić do takiej retoryki, ma to sens.

Nocleg w namiocie okazał się atrakcją samą w sobie dla dziewcząt, nas poraziła laboratoryjna czystość w łazienkach i pomieszczeniach kuchennych, no, niebywałe, że tak można! Następny dzień był bardzo ciepły, udaliśmy się nad pobliskie jezioro Vaset, gdzie przez cały dzień zażywaliśmy słonecznych kąpieli - próby dłuższego zanurzania się w jeziorze zakończyły się niepowodzeniem, tak było lodowate. Za to słońca starczyło nam na długo.



(c.d.n.?)

2 komentarze:

  1. przepięknie!

    i mamtakie same odczucia jak Ania- świetnie się to czyta, człowiek odpoczywa w trakcie :)
    Pozdrawiam

    Kinga

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękne krajobrazy, te ostatnie trochę groźne, wydaje mi się że słyszę wiatr buczący albo dla odmiany grobową ciszę. Różnice kulturowe są naprawdę fascynujące, to taki żywy dowód, że różnorodność świata sięga znacznie głębiej, niż nasze oko. Pozdrawiam a.

    OdpowiedzUsuń