niedziela, 13 marca 2011

przedwiosennie

Gałązki forsycji, które dostałam od Lilki, zakwitły punktualnie w moje urodziny (wczoraj). A dzisiaj pierwszy raz w tym roku wytaszczyłam z piwnicy rower i pojechałam na małą wycieczkę (samotną, bo Tomek został z chorą Dorotką).Naprawdę cieszy mnie ta wiosna.
W ostatni piątek zaś wczuwałam się w inne zupełnie klimaty, jeszcze zimowe. Poszliśmy na koncert - Winterreise Schuberta, ale w zupełnie nietypowym wykonaniu: Nataša Mirković-De Ro (sopran) i Austriak Matthias Loibner (lira korbowa). Zamiast tradycyjnej obsady z tenorem i fortepianem.
Schubert to jeden z moich ulubionych kompozytorów,chociaż od pieśni wolałam zwykle jego kameralistykę. Tym razem zdumiałam się i zaskoczyłam: było cudownie! Cóż to za wspaniały instrument, ta lira, jakie możliwości w kreowaniu nastroju! Loibner okazał się, zresztą, doskonałym wirtuozem, po prostu, robił, co chciał z Schubertem, a jednocześnie trzymał się pokornie nut. Niezwykłe, jakie możliwości kryje w sobie dobra muzyka i świetny wykonawca - otwierają się jakieś nowe, nie znane dotąd przestrzenie.



(lira korbowa. zdjęcie z Wikipedii)

Do tej pory słyszałam ten instrument głównie jako towarzyszenie smętnych i nastrojowych ludowych pieśni, a tu taka niespodzianka. W dodatku wykonawcy których słuchałam, zazwyczaj używali tylko burdonów, dodając co jakiś czas jakiś ornamentalny obiegnik, a na schubertowskim koncercie mieliśmy do czynienia z prawdziwym kunsztem, z niebywała biegłością i talentem.
I głos tej Mirković, chwilami taki zwyczajny, jakby opowiadała historię, po prostu piękny.
Co mnie jeszcze ujęło: bezpretensjonalność artystów, przyjazny stosunek do widowni, zaproszenie, by przesiąść się bliżej (byliśmy w doskonałym Studio im. Witolda Lutosławskiego, z przodu zaś było trochę wolnych miejsc). I było się jakby na prawdziwej, kameralnej schubertiadzie, domowym spotkaniu z graniem, jak za czasów wiedeńskiego kompozytora.

A TU link, można posłuchać jednej z pieśni. Śpiewał ją również Sting na tej zimowej płycie (If on the winter's night), o której tu wspominałam zeszłej zimy, z towarzyszeniem akordeonu. I choć to zupełnie inna bajka, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że i akordeon zbudował tu nastrój przemawiający do wyobraźni (mojej) bardziej, niż fortepian.


Dobrze mieć blisko przy sobie taką muzykę, zwłaszcza, gdy smutno.

4 komentarze:

  1. Ale nie dodałaś skąd jest pani Nataša Mirković-De Ro.
    Wg tego co znalazłem urodziła się w pięknym (wiem, bo byłem) Sarajewie. Ale nie jest Muzułmanką (Bośniaczką) czyli albo Serbką albo Chorwatką.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Agnieszko, spóźnione życzenia urodzinowe - wszystkiego, co najlepsze dla Ciebie i dużo malutkich (większych zresztą też) zdarzeń i rzeczy, które niosą otuchę i radość dnia codziennego. Nie odzywałam się wcześniej, bo właśnie wróciłyśmy z Częstochowy. Ściskam

    OdpowiedzUsuń
  3. Szwendam się po świecie (konkretnie - tłukę artykuły w ośrodku rekolekcyjnym, bo tu cisza i spokój). Jak już się przyszwendam to może byśmy na żywo tą forsycję pooglądały?

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję za komentarze i życzenia! Lilko, ja chętnie, zwłaszcza, że ostatnio choroby (nasze i innych)rozkładają nam totalnie życie towarzyskie. Więc jak się trafi jakaś luka, wskakuję :-)
    Pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń