niedziela, 27 marca 2011

w niedzielę

Skończył się szczęśliwie długi i ciężki tydzień. Mam za sobą wiele spotkań, znaczących rozmów, trudnych spraw. A przede mną tekst do napisania o sonatach skrzypcowych. Jestem już w połowie.
A po głowie chodzi mi piosenka Agi Zaryan, która dobrze ujmuje to, co czuję teraz. Woman's work is never done. Tak...

Dla odmiany, żeby nam się nie znudziło, mamy chorą Janeczkę, wygląda to też na zapalenie gardła. Siedzę dziś sobie z chorą córeczką na sofie i słyszę:
- Mamo, wiesz, ja to w sumie sama mogłabym sobie dzisiaj odprawić mszę. Mam książeczkę i tam jest taki scenariusz!
Potem okazało się, że żartowała, na szczęście.

Ilość światła w ostatnim miesiącu znacznie chyba przekroczyła średnią nasłonecznienia, jaka przypada na nasz kraj. Oby nie odbiło się to na kolejnych miesiącach! Czuję się niemal jak w Italii, choć wczorajszy śnieg nieco popsuł to wrażenie.
O wiośnie nie da się zapomnieć jednak, chociażby dzięki rozmaitym akcjom w przedszkolu. Jedna z nich brzmiała: ubierz swoje dziecko w pierwszym dniu wiosny na zielono i żółto. Z zielonym jeszcze pół biedy, mamy takie ubrania, ale żółty, jako kolor wybitnie nietwarzowy w połączeniu z naszym słowiańskim blado-różowym typem karnacji, jest u nas w domu reprezentowany stopniu minimalnym. Z trudem odgrzebałam dla Hani jakąś koszulkę. A w środę z kolei Dorotka oświadczyła, że są urodziny Ferenca Liszta i w związku z tym w szkole kazano im "zaakcentować tę rocznicę" w stroju. Ręce mi trochę opadły, ale, na szczęście, córka sama miała pomysł i przebrała się za węgierską flagę. Potem przez długą chwilę zachodziłam w głowę, jak to było w tym roku z urodzinami Chopina? Za co się mieli przebrać i dlaczego tego nie pamiętam? I uświadomiłam sobie, że, na szczęście, były wtedy szkolne ferie. To uratowało nas chyba od przebierania dzieci za fortepiany.

10 komentarzy:

  1. Ha ha, "zaakcentuj tę rocznicę" - no dobre sobie! U nas też dużo światła ale działa ono na mnie... depresyjnie. może dlatego, że myśl o zbliżających się wakacjach skłania do podsumowań jak wykorzystałam ten rok szkolny, może dlatego, że wiosna zawsze kojarzyła mi się z sesją na studiach, z żadnym tam zakochaniem itp. A może dlatego że widać teraz jak nigdy kurz w całym domu;)Ale tak naprawdę czekam na okazję żeby zacząć się ubierać w jakieś lżejsze, weselsze rzeczy. Pozdrawiam i maila tworzę, pa pa A.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ferenca Liszta?
    Hm, za moich czasów szkolnych mówilo się "Franciszka Liszta" :)
    Ale popieram oryginalne nazewnictwo. Nie chciałbym być hiszpańskim Jacintem czy greckim Iakosem :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Aniu, coś jest w tym, co piszesz, w kurzu, smugach na szybie i nieraz... zbędnych kilogramach, które to bezlitosne słońce obnaża... No, i posmak zbliżającej się sesji, czy końca roku, znany dreszcz paniki - tez to przerabiała. Teraz mam jakoś więcej tolerancji dla bałaganu, do szkoły już szczęśliwie nie chodzę, a i nadwagi brak, więc jakoś bardziej się cieszę z tego światła, niż kiedyś. Oby nam się udało wreszcie unieszkodliwić w sobie tego Wielkiego Krytyka, który ciągle ocenia nasze osiągnięcia, wrzucając je do worka bez dna - nigdy dość dobrze! Oby.
    Jac, a pamiętasz moze czasy, gdy pisano Szopen, zamiast Chopin? Dzisiaj to już raczej dziwi taka pisownia. Broni się jednak ciągle dzielny prezydent Wilson z żoliborskiego placu(nie zaś Łylson, broń Boże, jak mnie już pouczyli Żoliborzanie). O Liszcie też słyszałam w szkole, że Franciszek, nawet zawahałam się przez chwile, pisząc posta, ale Ferenc brzmi dobrze. Jaki on tam Franciszek, ten Liszt, poza tym, żaden.
    Ja sama też nie chciałabym być jakąś, nie daj Boże, Agnes, czy nawet Agnese (z miękkim n). Może tylko czeska Aneżka brzmi fajnie...

    OdpowiedzUsuń
  4. Ojej Agnieszko, a jeszcze Waszyngton się broni ;-)))
    A w kwestii uhonorowania Fr. Liszta, to w okolicach placu Wilsona mamy taki pasztet: http://placwilsona.blox.pl/2011/02/Kto-jest-Twoim-idolem-i-dlaczego-Liszt.html
    Urocze...
    Chętnie bym Cię zobaczyła, ale i moja córeczka chora i u mnie czasu niewiele :-(

    OdpowiedzUsuń
  5. Waszyngton się broni.
    Ale nigdy nie mówię Wilson przez "w", tylko przez "ł". Dziwacznie brzmi taki Wilson, niemal jak Wildstein.

    OdpowiedzUsuń
  6. :-))) A tu jest opinia Rady Języka Polskiego:
    http://www.rjp.pan.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=724:plac-wilsona-&catid=44:porady-jzykowe&Itemid=58

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak miło, że wróciłaś. U nas też choroby, jakaś nadkażona grypa i piąta doba doba gorączki po 40 stopni. Wyjaśniłaś mi tajemnicę barwy żółtej, której serdecznie nie znoszę. Jedne kolory lubię bardziej, inne mniej, niektóre są mi obojętne, ale zdecydowanie nie lubię tylko żółtego (no chyba że w kwiatach), więc ubrań żółtych nie mamy i przedmiotów też. Może coś w tym jest, że my Słowianie... A choć moja cera nieco jest niesłowiańska, bo o jakieś dwa tony ciemniejsza, to dusza słowiańska żółci nie znosi widocznie. Ściskam,

    OdpowiedzUsuń
  8. Donka, to jest zwykła bzdura.
    Nie można porównywać Wilsona do Waszyngtona, gdyż w tym drugim wypadku nazwisko jest spolszczone i tylko totalny matoł wymawiałby je przez "ł".
    Jestem rodowitym Warszawiakiem (to prawda, że nie z tamtych okolic, jestem chłopak z Mokotowa, a teraz z Ursynowa) ale nigdy nie powiedziałbym Wilsona przez "w". To brak elementarnej znajomości języka angielskiego.

    OdpowiedzUsuń
  9. No cóż... Pozostaje tylko napisać: to brak elementarnej znajomości języka polskiego...!

    OdpowiedzUsuń
  10. Jac, każdy w miarę świadomy użytkownik języka (w tym wypadku) polskiego powinien stosować się do norm, zasad i werdyktów słowników, autorytetów językoznawczych i RJP regulujących sprawy językowe. Ja też przez długi czas wymawiałam tę nazwę niepoprawnie, ale kiedy uświadomiłam sobie, że Wilson przez W to nie tylko fanaberia językowa miłośników Żoliborza, ale zalecenie poprawnościowe, to staram się pilnować i mówić poprawnie. Normalne jest, że nie wiemy wszystkiego, przyznać się do błędu to nic strasznego, a obowiązują u nas normy języka polskiego, nie angielskiego.
    Agnieszko, a co do Chopina/Szopena, to z tego, co wiem, obie formy są dopuszczone (czyli poprawne), więc jak kto woli. Być może któraś jest zalecana, ale muszę jeszcze poszperać, bo wg słowników, np. PWN, są równouprawnione. Może Chopin jest preferowany środowiskowo, w Twojej branży, nie wiem. Nie ukrywam, że ja też wolę Chopina.
    Podobnie zresztą wygląda sprawa Waszyngtona, por.: http://so.pwn.pl/zasady.php?id=629607.
    Podejrzewam, że w nazwach utrwalonych (jak nazwy ulic, placów itp. )mamy Waszyngtona (i Wilsona przez W), natomiast jeśli piszemy artykuł czy referat o... to już jedna i druga pisownia/wymowa będzie się bronić, por.: http://so.pwn.pl/zasady.php?id=629616. Czyli każdy ma trochę racji. Norma jest bardzo elastyczna.
    Przepraszam, że się tak mądrzę, ale nie mogę być obojętna na sprawy języka, poniekąd zawodowo...
    Pozdrawiam wszystkich,

    OdpowiedzUsuń