środa, 8 lutego 2012

nerwowo tu trochę


(okienko trochę makabryczne, Rzym, nie pamiętam już ulicy)

Ledwie środa, a czuję się jakbym była po całym tygodniu ciężkich robót. A wszystko przez kilka małych spraw, które skomplikowały życie. Niby nic takiego: mała zmiana planu dnia, a cały domek z kart, pracowicie ułożony wcześniej przy wspólnym wysiłku Tomka i moim, sypie się z hukiem.
Może to znacie? Bo, sfrustrowana, pytałam kilku bardzo zajętych młodych matek i wyznały, że zdarza im się podobnie. To mnie trochę pocieszyło, bo już myślałam, że nie nadaję się do takiego trybu życia, jaki prowadzę.
To takie małe wpadki: przeoczenie wizyty kontrolnej u dentysty dziewczynek, z dużym wyprzedzeniem umówionej. Bo to nie mieści się w codziennej, karkołomnej rutynie. Zapomnienie, że trzeba wpaść po dziewczyny do szkoły i uświadomienie sobie tego już pod drzwiami mieszkania. Zmiana planu lekcji którejkolwiek z trzech panienek powoduje efekt domina: kto odbiera ze szkoły, w jakiej kolejności, kto na kogo czeka. Ustalamy to rano, jakoś się nawet udaje aż do momentu, gdy - znowu wpadka - okazuje się, że nie przełożyliśmy klucza od domu do plecaka tej dziewczynki, która miała być pierwsza i oto stoją z opiekunką przed drzwiami na mrozie, a my oboje w pracy. Kolejna sytuacja: odbieram pocztę wieczorem, czytam, że domowa lekcja angielskiego Dorotki przełożona, bo nauczycielka nie może przyjść. Umyka mi tylko, bo jestem zmęczona i zafiksowana na jutrzejszym dniu, że to nie ten tydzień! Jakimś cudem Dorotka jednak jest w domu w czasie rzekomo odwołanej lekcji, nie ma jednak odrobionej pracy domowej i pieniędzy, by zapłacić. I wreszcie mój numer popisowy z ostatniej chwili: mimo, że z powodu choroby koleżanki pracujemy w bibliotece od ponad tygodnia na jedną zmianę, przychodzę zupełnie automatycznie na wcześniejszą godzinę. Otwieram drzwi, gapiąc się bezmyślnie na własnoręcznie powieszone parę dni wcześniej ogłoszenie, że otwieramy o drugiej i nic jeszcze nie zaskakuje. Pracuję przez godzinę (prace wewnętrzne), dziwiąc się trochę nieobecności kierowniczki. Spostrzegam się dopiero, gdy ktoś dzwoni i pyta, czy biblioteka znowu dzisiaj otwarta tylko po południu. Nie.. Tak, tak po południu, o Boże, a ja właśnie szłam otworzyć! A to wszystko przez ten automatyzm, odruch Pawłowa, który, ratując mnie przed zagubieniem się w wielości spraw, wykopsał mnie do pracy o zwykłej porze. I, niestety, musiałam zadzwonić do Tomka i zawrócić go prawie sprzed drzwi pływalni, dokąd jechał zażyć zasłużonego relaksu. Bo jeśli ja po południu w pracy, to on musi odebrać Jankę ze szkoły. Domino się sypie, nerwy puszczają. Mój mąż, który tego dnia już dwa razy był w szkole rano, odprowadzając dzieci, nie zdzierżył i wybuchnął. W sumie mu się nie dziwię.
To wszystko są drobiazgi, tak naprawdę, w najgorszym razie kończyło się na nerwach naszych, czy dzieci. Przypomina mi się jednak bardzo smutna historia, jaka wydrzyła się we Włoszech kilka lat temu, jeszcze, gdy tam mieszkaliśmy. Pewna matka zapomniała o dziecku, które zostało w samochodzie zaparkowanym pod szkołą. Spało. Matka była nauczycielką, weszła do budynku, pewnie jeszcze przez chwilę pamiętając, ze dziecko zostało, dopóki nie wchłonęła ją szkoła wraz z całą masą spraw. Problem był jednak taki, że działo się to w lipcu, w trakcie strasznych upałów. Zamknięte w samochodzie dziecko po niezbyt długim czasie zmarło z powodu niewydolności krążenia spowodowanej przegrzaniem w zamkniętym samochodzie. Opiekunka, z która matka była umówiona na "przejęcie" dziecka, nie dodzwoniła się, bo telefon matki się rozładował (a może był wyłączony, nie pamiętam). A pewnie chodziło o jakąś małą zmianę planów, przekazanie dziecka nie w domu, tylko pod szkołą. I telefon, który akurat nie działał.Ta matka nie była zwyrodniałą osobą, lecz normalną kobietą, która musiała pamiętać o tysiącu spraw. Z ogromnym współczuciem i grozą wyobrażałam sobie, jak straszne stało się jej życie po ty wszystkim, czy sobie wybaczy? A przecież pewnie starała się tego dnia, by podołać wszystkiemu jak najlepiej, spakowała zeszyty szkolne i konspekty zajęć, zapasowe ubranie i pieluszki dla dziecka, musiała pamiętać o jedzeniu w domu dla malucha i pewnie jeszcze o innych rzeczach. Ktoś, kto komentował tę historię w gazecie, opisał zjawisko matek - akrobatek, najczęściej pracujących i z dziećmi, które próbują rozpaczliwie poradzić sobie ze wszystkim. Moje porównanie do rozciągania krótkiej kołdry w sumie opisuje to samo. Jest trudno, ale sobie radzimy. Zmieni się coś niespodziewanie i zakłóci z trudem wypracowany rytm - może się wszystko sypnąć. Nie zawsze, ale czasem, bardzo niespodziewanie, może. Gdyby w tym samochodzie były zakupy z mrożonkami, można by tylko zakląć pod nosem, trudno, zdarza, się. Było dziecko. Tragiczna historia. Dziękuję Bogu, że mam tylko takie problemy, jakie mam.

7 komentarzy:

  1. Ale ta biblioteka to nie ta nasza Na Uboczu? Bo kiedyś pytałem lecz nie odpowiedziałaś...

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj, chyba nie zauważyłam pytania, przepraszam. Nie, to nie ta, pracuję na ZWM :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. dobrze piszesz, i to nie tylko dla tego ze rozgrzeszam sie z wpadek.ale to jest rzeczywiscie trudne podolac. wiec znowu wspierasz- mimo smutnego zakonczenia. trzymamy kciuki za wasze zmagania z czasem

    OdpowiedzUsuń
  4. Aga, nie da się być mistrzem organizacji non stop. Gdy czytałam, miałam skojarzenia z pracownikami wieży kontrolnej lotów - maksymalne skupienie non stop. Tyle, że oni pracują krócej.;-) U nas jakoś udaje się ogarnąć codzienność (ale jedno dziecko mniej i żadnych lekcji na zmianę), ale za to się nie wyrabiamy z czasem. Wystarczy, że popołudniu wpadnie "coś" dodatkowego(np. ostatnio trzeba było wypożyczać stroje na bal). Popołudnie w domu zaczyna się później, nie zdążamy z lekcjami :-( Rzeczywiście to jest tak, że tego rytmu codzienności trzeba strasznie pilnować. Już wiem, że rozprężenie w dni powszednie to luksus, na który nie mogę sobie pozwolić.
    Kochana, mam nadzieje, że zaraz ułożycie nowy domek z kart, z nowym planem lekcji, który będzie Wam dobrze służył. Te momenty przejściowe są trudne. Trzymam kciuki, aby udało się to jak najszybciej i już bez żadnych dodatkowych kosztów.
    Zaglądam tu Aguś regularnie od kiedy pojawiły się nowe okienka. Dzisiejsze rzeczywiście makabryczne ;-) Przypomniał mi się obrazek, który pamiętam z odwiedzin u jakiejś znajomej matki: w łazience stała miska a w niej około trzydziestu lalek Barbie. Wszystkie gołe, rzucone na jedną stertę, pomieszane nogi, ręce etc. Miałam dziwne skojarzenia z obozem koncentracyjnym ;-) A niby to tylko lalki.
    Ściskam Cie kochana. Myślę ciepło o Waszej rodzince i trzymam kciuki za wasze zmagania. Aneta kiedyś zygza ;-

    OdpowiedzUsuń
  5. Oj, rozumiem. U nas też jedno dziecko mniej i zajęć pozalekcyjnych brak, a i tak wpadki zdarzają się co chwilę.
    Ostatnio zapomniałam o balu karnawałowym w przedszkolu (zapomniałam, nie przeczytałam maila, informacji??? Nie wiem) i Dziadek, który odprowadził Kingę do przedszola, powiedział mi, że do 10 trzeba dostarczyć strój, a była 9.10. Na szczęście pracuję blisko, na szczęście miałam w domu kilka rekwizytów, aby powstał strój wróżki... Wyobraziłam sobie, co czułaby Kinga, gdybym nie dała rady... I tak była rozczarowana, bo prawie wszystkie koleżanki były księżniczkami w długich (i to było najważniejsze) sukniach, niektóre miały nawet misternie porobione fryzury, a moja była "tylko" wróżką i do tego w krótkiej spódniczce "baletowej".
    Prawda, że to małe zmartwienia i na samą myśl, co mogła przeżywać tamta włoska matka, aż mi się robi zimno. Wierzę, z własnego doświadczenia, że to nie była zła wola.
    W naszym przypadku też na szczęście kończy się tylko na nerwach, ale ten ciągły pośpiech i napięty grafik sprzyjają ogólnej i chronicznej nerwowości. A to już niedobrze.
    A do tego często słyszę komentarze w stylu: "wystarczy się zorganizować", "wystarczy pomyśleć, co trzeba zrobić". Okazuje się, że nie, nie jest to takie proste. Nie wymienię mojego komentatora z imienia, ale człowiek ten nie ma dzieci...
    Pozdrawiam, Anula

    OdpowiedzUsuń
  6. No właśnie, bo nigdy Cię w naszej bibliotece nie widziałem, a chadzam tam co miesiąc od prawie 16 lat :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziękuję za słowa otuchy i miłe komentarze; gdy to pisałam, byłam rzeczywiście mocno sfrustrowana, teraz jest lepiej, chociaż ostatni tydzień nie przestaje mnie zaskakiwać :-)
    @Jac: "nasza" biblioteka była zawsze moją pierwszą i ulubioną, też tam nieraz zaglądam, jak u nas czegoś nie ma. Pozdrowienia dla wszystkich!

    OdpowiedzUsuń