wtorek, 8 maja 2012

Caramba, byłam w Carambie!



 


Posted by Picasa



Wróciłam z Hiszpanii. Jakie to jednak niezwykłe, w trzy godziny trzy tysiące kilometrów, inny świat, chociaż ludzie ci sami, te same problemy ( i nie myślę tu wcale o kryzysie, o którym na Półwyspie Iberyjskim mówi się znacznie częściej i więcej, niż u nas). Przywitała mnie ściana zieleni za oknem, zupełnie, jakbym mieszkała w parku. Po widokach pustynnej Kastylii - La Manchy, o tej porze roku i tak czerwono-zielonej, ale bezdrzewnej - to całkiem miłe przywitanie :-)
W Hiszpanii przeżyłam kilka intensywnych dni. I nocy też, bo do późna rozmawiałyśmy z Anią, nie mogąc się nagadać. Przypomniały mi się nasze pierwsze rozmowy, dawno temu, ponad godzinne wiszenie na telefonie, gdy odkryłyśmy, że łączą nas trudne sprawy i podobne cierpienie. To już dawno minęło, ale przyjaźń została. Bardzo dziękuję, Aniu i Michale, za zaproszenie i gościnne przyjęcie!
Gdy wyjeżdżałam, w Polsce panował upał, Tomek donosił z M., gdzie się zaszył z dziećmi, o prawdziwie letnim odpoczynku. Już w samolocie ostudziła mnie mocno informacja o temperaturze 12 stopni w Madrycie i przelotnych deszczach. Cóż, nie ma to jak majówka w Hiszpanii. Ale w sumie co tam pogoda, jechałam do przyjaciół, a reszta zwykle się sama układa.
Z samolotu całkiem sporo widać, zwłaszcza kolejne pasma górskie pokryte śniegiem wyglądają imponująco. Świadomość, że przemierzam właśnie pół Europy, bardzo mi się spodobała, podobnie było, gdy jechaliśmy z dziećmi do Italii na rok, tylko tam trwało to zdecydowanie dłużej. Myślę sobie teraz, że jestem zdecydowaną miłośniczką mojego kontynentu, jakoś mnie nie ciągnie, póki co, w nieznane tropiki. Oczywiście, jeśli do Europy zaliczyć Gruzję i Armenię, i jeszcze może kilka miejsc :-)
A w Madrycie...
...przeszłyśmy się z Anią po centrum miasta. Zobaczyłam z tego tyle, ile miasto zdecydowało się pokazać komuś, kto ma tylko dwie godziny na oglądanie. Twarz deszczową i słoneczną, ulice wielkomiejskie, budowle jak w Nowym Jorku. Dużo jasnej, monumentalnej architektury, zieleń i fiolet (bzy, glicynie). I obiecujący gmach muzeum Prado, zamknięty tego dnia z powodu święta pracy. Nieśmiało zamarzyłam, że znajdę czas w niedzielę przed wylotem, by tam zajrzeć. Co się spełniło (dziękuje, Michale).


 
Posted by Picasa



 


Posted by Picasa



 


Posted by Picasa



 


Posted by Picasa

 


Posted by Picasa

 


Posted by Picasa



Albacete, gdzie moi przyjaciele mieszkają, nie zmieniło się zupełnie, nie licząc nieustannej  roszady sklepów i drobnych inwestycji, raz po raz zamykanych z powodu kryzysu. Ach, nie ma już sklepu, gdzie kupiłam bluzkę z dekoltem z koronki i rękawami jak ze snu (do tej pory ją noszę!), gdy byliśmy tu przed czterema laty... Mimo to ludność nadal należy do zamożnego mieszczaństwa, przyzwyczajonego do luksusu. Takie przynajmniej można odnieść wrażenie, obserwując ulice, co czyniłam z przyjemnością. Jestem wierną czytelniczką Caramby, bloga Ani. Miałam więc teatr życia jak na dłoni, gdy Ania dyskretnie mi pokazywała protagonistów jej opowieści. Nieprzytomne spojrzenie Tęczowego Rowerzysty, żywotny Bawarski Diabeł, jego mama, producentka oliwy (dostałam dwie butelki!), koleżanki Marianny... Cała galeria. I wszyscy jakby się umówili, gdy wychodziłyśmy na spacer, trudno się oprzeć wrażeniu, że że nie grają w jakiejś sztuce napisanej przez Anię... której i ja stałam się na chwilę bohaterką...
Uroczystość komunijna była piękna i pełna prostoty, tak ważnej, by nie utonąć w zalewie rzeczy dodatkowych i zbędnych. Marianna wzruszona i skupiona, śliczna w sukience z lnu z pasem wyhaftowanym przez Anię. My też piękne, chociaż z mocno podkrążonymi oczami, ja kaszląca jak gruźlik (drugi raz w Hiszpanii i znowu chora). Obawiałam się przedtem, że mieszczański dress code w Albacete będzie zbliżony do tego z pałacu Buckingham, czyli w skrócie: perły i kapelusze. Z pewnym więc stresem podeszłam do kwestii swojego własnego stroju. Dotychczas odnajdywałam się w podobnych sytuacjach w paradygmacie szara mysz ekologiczna, czyli lniana sukienka plus dodatki. Ale do Hiszpanii kupiłam sobie króciutką sukienkę w kolorze stonowanego różu, do tego zaś ... pantofle na obcasie ze ślubu cywilnego sprzed piętnastu laty, prawie nie noszone, w bardzo modnym obecnie fasonie... Wygadałam się? Cóż...
A potem poszliśmy do restauracji na obiad, na co cieszyłam się bardzo już przed wyjazdem: mogłam skosztować typowych potraw z regionu w luksusowej wersji. Wnętrze rustykalne, tłumy niepomnych kryzysu manchegos świętowały tam komunie, urodziny i zapewne złote wesela. Ania na swoim blogu sfotografowała wszystko, ja się zajęłam jedzeniem, nie po raz pierwszy zauważyłam, że aparat fotograficzny alienuje człowieka z otoczenia, a z Nuestro Bar alienować się nie chciałam absolutnie...
I jeszcze była wycieczka do Chinchilli, wizyta w publicznej bibliotece w Albacete, no i Prado w niedzielę, ale dzisiaj już nie dam rady. Kaszlę dalej, a teraz właściwie to niby piszę tekst na zamówienie do płyty, tylko jakoś mi tak samo się zaczęło to blogowanie...

8 komentarzy:

  1. Agnieszko ze wzruszeniem przeczytałam relację "z drugiej strony", sama za kilka dni wrócę na blogu do naszych wędrówek, wybrałam już zdjęcia, bardzo zresztą podobne:)
    Bardzo, bardzo się cieszę, z Twojego u nas pobytu i z tego, że masz dobre wspomnienia. Dodam jeszcze tylko, że miałaś super sukienkę i wyglądałaś w niej espectacular! Usciski serdeczne a.

    OdpowiedzUsuń
  2. Droga Agnieszko, jak miło. Zazdroszczę Wam! A zobaczymy Ciebie w sukience i butach na szpilkach?
    Ja też już wrόciłam z W. i wpadłam w wir pracy, ale piątek mam wolny i nadrobię cała zaległą korespondencję.
    pozdrawiam bardzo serdecznie, rόwnież Anię z Caramby!
    Małgorzata

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję, dziewczyny!
    Do Małgorzaty: W sukience jestem chyba u Ani na blogu, zresztą, nie wiem, może jednak nie, butów pewnie nie widać, ale myślę, że ten duet (sukienka + szpile) to para z perspektywami, na pewno się jeszcze nie raz ubiorę i sfotografuję :-) Jak było na wyjeździe???
    Aniu! Jeszcze raz dziękuję, jak znajdę chwilę, to popiszę dalej, mam nadzieję, że już ochłonęliście, a atmosfera pozostała. A jest tam biały tydzień?...

    OdpowiedzUsuń
  4. Agieszko, postaram sie wszystko opisac w mailu. Lubie Wieden, bo jest troche taki jak ja-staroswiecki. Ze wspanialymi muzeami ( w KHM moge siedziec, stac godzinami), by moc sie potem zaszyc w jedej z licznych kawiarni. Kawiarnie wiedenskie to osobny temat. Jesli byloby to mozliwe, wracalabym tam co miesiac!W tym roku miasto swietuje 150 urodziny Gustawa Klimta-malarza secesyjnego, stad przez caly rok organizowane sa wystawy dotyczace jego tworczosci (m.i. jego rysunkow w Albertinie-ktore normalnie nie sa dostepne). pozdrawiam M.

    OdpowiedzUsuń
  5. Do Agnieszki: białego tygodnia brak. Mam Agnieszko Twoje zdjęcie w całości, z Manią. Atmosfera cały czas w powietrzu, choćby dlatego, że 19 V następna Komunia. Dziś stojący przy mnie Kolarz westchnął: Co słychać Antonio...i zapanowała jasność;) usciski!

    Do Małgorzaty: Bardzo dziękuję za pozdrowienia:) Ja również bardzo lubię Wiedeń, spędziłam tam łącznie cztery dni, Klimt w Belwederze mnie zachwycił, jego obrazy okazały się czymś znacznie głębszym niż mozaiką dekoracyjnych układów. Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja również dopisuję się do listy miłośniczek Wiednia! Podobno to miasto wygrało plebiscyt jakiejś poczytnej i opiniotwórczej gazety na najlepsze do zamieszkania miasto na świecie (sic!). Kawiarnie... Tak, to osobny temat. I Klimta lubię. Ach, trzeba się kiedyś spotkać wszystkie trzy w Wiedniu :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo chetnie! Jesienia? Wlasnie jesienia ma byc otwarty (po renowacji) dom Gustawa Klimta (jego ostatnie atelier).
    Wybierasz sie na Targi Ksiazek? Jesli tak, to napisz jak bylo.
    Bylam dwa lata temu-kupilam kilka nowosci oraz spotkalam wielu autorow m.i. pania Julie Hartwig, ktora podpisywala swoj nowy (wtedy) tomik " Jasne , niejasne".Przysluchiwalam sie rozmowie z Jozefem Wilkoniem, Anna Czerwinska -Rydel i Dorota Loskot -Cichocka (ktora jak sie okazuje znasz), mowili o swojej ksiazce " Jasnie Pan Pichon". Szkoda , ze to tak daleko...M

    OdpowiedzUsuń
  8. Wyjazd do Wiednia jesienią? Może tak? Nie wiem, jak będzie u mnie z kasą, ale wstępnie się piszę. Ale by było!
    Na targi spróbuję wpaść jutro, już się nawet zalogowałam jako bibliotekarz. Mam nadzieję, że się uda, chociaż obiecałam wpaść też na targi intrumentów muzycznych (w ramach festiwalu Wszystkie Mazurki Świata), a po południu jeszcze wyjazd z pracy - integracyjny. W niedzielę dwie komunie. Nie nudzi się człowiek, jednym słowem. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń