poniedziałek, 23 sierpnia 2010





Nad ranem spakowaliśmy się i ruszyliśmy na zachód, w stronę fiordów. Początkowo, planując podróż, mieliśmy zamiar bardziej spenetrować tę okolicę, zabrakło jednak gospodarzy, którzy akurat w tym czasie mogliby przyjąć aż pięć osób (tu dodam, ze dzięki organizacji Servas, do której należymy, nocowaliśmy w Skandynawii zawsze za darmo). Stwierdziłam jednak, że dokładniejsze przyjrzenie się środkowej części kraju i mało uczęszczanym ścieżkom daje obraz równie ciekawy, co standardowe turystyczne widoki. A kto wie, czy nie ciekawszy. Jednak fiordy chcieliśmy chociaż trochę zobaczyć. Jak mówi mój mąż, nie jest to takie trudne, gdy Sognefiorden, najdłuższy ze wszystkich, wcina się na długość 200 km w ląd, tnąc niemal Norwegię w poprzek. Trudno go ominąć. Na pierwszy rzut oka przypomina trochę zwykłe jeziora wśród gór, ale wyraźnie czuć już słonawy zapach morza!



Jedną z ciekawych rzeczy, jakie można spotkać właśnie w środkowej Norwegii, są tzw. stavkirke, drewniane kościółki, pochodzące najczęściej z okresu wczesnego średniowiecza, z czasów przedreformacyjnych. To jedyne zabytki w pełnym tego słowa znaczeniu, na jakie trafiliśmy, ale za to unikalnej klasy. Przykład takiej architektury mamy i w Polsce, jest to Wang w Karpaczu, przewieziony z Norwegii jeszcze przez Niemców. Byliśmy w miejscowości Vang, z której go wywieziono - piękne miejsce. Stoi tam teraz zwykły, biały drewniany kościółek, jest też tabliczka informująca, że stary zabytek jest w Polsce...



(Vang, nowy kościół)



(Vang, okolice)



(kamień runiczny, Vang)

Całkiem blisko zaś znaleźliśmy prawdziwe cudeńko, chyba najstarszy ze stavkirke w Norwegii, kościół z XII wieku w miejscowości Ǿye:






Tego samego dnia dojechaliśmy do Borgund, gdzie znajduje się inny kościół, chyba najbardziej typowy dla stavkirke.



Wewnątrz wydaje się być bardzo mały, nie ma prawie okien, pachnie oszałamiająco starym drewnem, taki jakby cedrowy zapach, chociaż, rzecz jasna, jako budulec posłużyło lokalne drzewo. Dachy wieńczą smoki, bardzo podobne, jak ktoś potem zauważył, do wietnamskich motywów zdobniczych (jaki ten świat mały i wielki zarazem!). Symbolika smoków, jakie można spotkać na starych koścołach w Norwegii nie została nigdy jednoznacznie wyjaśniona. Nie wiadomo, czy miały mieć funkcje obronne (w topice chrześcijańskiej to raczej przed smokami trzeba się bronić - patrz święty Jerzy, Michał Archanioł, itd).



Tu trzeba dodać jeszcze, że wszystkie stavkirke, które oglądaliśmy po drodze, służą dzisiaj jako obiekty muzealne. Skandynawowie, z którymi rozmawialiśmy, sami określają się jako niezbyt religijni, co oznacza, że w kościele pojawiają się rzadko albo wcale. O swojej wierze -czy też niewierze - nie mówią, to prywatna sprawa. Nie mogliśmy oprzeć się wrażeniu, że reformacja na tym terenie ma w miała spory udział w wytworzeniu takiej kultury. Zupełnie inaczej tętniło tu życie religijne w średniowieczu, w okresie pielgrzymek do Nidaros (dzisiejszy Trondheim), do grobu św. Olafa, w czasach "Krystyny, córki Lavransa".
(tu przypomina mi się znowu Tom Hodgkinson i jego "Jak być wolnym", gdzie pisze o "starej , wesołej Anglii" czasów przed reformacją, naprawdę, polecam, przeczytajcie!)

Na nocleg dotarliśmy tego dnia w okolice Nordfiordu, nad jezioro Stryn. Nazwa jeziora pobudziła naszą ciekawość etymologiczną. Dowiedzieliśmy się mianowicie przy okazji ukraińskiego pobytu w Stryju, że źródłosłów nazwy miasta pochodzi od praindoeuropejskiego rdzenia "str", oznaczającego wodę, rzekę. Stąd nazwa rzeki Stryj (od której wzięło nazwę miasto), nasz "strumień", "struga", niemiecki "Strom", angielski "stream"...
Miejsce na nocleg było takie, że lepszego nawet w bajce bym nie mogła się spodziewać. Nad rozległym, górskim jeziorem, z widokiem na lodowiec, obok strumień, brzozy, zielona, aksamitna trawa, nawet kamień w kształcie leżaka nad wodą! I byliśmy kompletnie sami, nie licząc milczącego towarzystwa licznych ryb w jeziorze.



(tu rozbiliśmy namiot)



(kamienny leżak)



(Zdjęcia można obejrzeć w większym formacie, gdy się na nie kliknie)
c.d.n.

8 komentarzy:

  1. Cudności! Dorotka na leżaku taka wakacyjna:) Całusy A.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepiękne kościółki. Cała okolica taka surowa i dzika, że ciągnie tam człowieka, oj.
    Właśnie wróciłam z mojej tradycyjnej, bezdzietnej wyprawy w Tatry z Kordelią. Tam z tak wielką mocą uświadamia sobie człowiek, jak bardzo tęskni za nieskażoną ręką ludzką pustką.
    Ściskam,
    Karinko

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniała opowieść i cudne zdjęcia. Ja jednak nie mogę przekonać się do Skandynawii. Wydaje mi się, ze jest tam zawsze zimno, surowo, złowrogo, pusto, ponuro etc. Szkoda, bo mój Ł. marzy o fiordach.

    Jakoś ostatnio twój blog taki wyprawowy się zrobił ;-) Super, tyle miejsc! Prawdziwe wakacje. Ściskam Aga serdecznie. aneta

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję za komentarze! Karinko, fajny pomysł z bezdzietnymi wakacjami, ja praktykowałam takie wyjazdy z Tomkiem bez dzieci, ale chyba jeszcze nigdy na dłużej z koleżanką. Mam już jednak pewien pomysł i z kumpelą zbieramy kasę na wyjazd, może w przyszłym roku.
    Anetko, mój blog zasadniczo powstał jako taki właśnie 'wędrowny', przynajmniej jego poprzednie wcielenie (na bloog.pl). A Skandynawia jest trochę surowa, ale dla mnie nie była złowroga. Sporo przestrzeni, piękne skośne światło, bardzo dużo uroczych lasów, śliczne domki, mili ludzie...Tak to wyglądało latem, zimą, rzecz jasna, to zupełnie inna sprawa. A na Bornholmie Ci się podobało?

    OdpowiedzUsuń
  5. Bornholm jest mały, wszystko ma niesamowicie zadbane, a ścieżki rowerowe rewelacja. Jest tak porządny i dopieszczony, że czasem aż wydaje się nieprawdziwy ;-)
    Przyroda wbrew opowieściom zwyczajna. Może jak ktoś przyjeżdża z innego kraju niż Polska to go zaskakuje. Ja miałam wrażenie, że jest podobnie jak u nas ;-) tylko zadbane, bez hałd śmieci w lesie etc. Wyjątek stanowiło wybrzeże - nie takie fiordy jak u Ciebie, ale namiastka była. I przecudna ścieżka rowerowa wzdłuż zachodniego wybrzeża. Marzenie! jedziesz i w dole towarzyszy ci cały czas morze. Ale wyspa na tydzień wakacji, nie dłużej.

    OdpowiedzUsuń
  6. A z ta Norwegią, to wiem, że wiele osób ją uwielbia. Z tych zdjęć wydaje się mi bardzo majestatyczna. Ale raczej do podziwiania niż do życia. Ale kto wie, może się mylę i kiedyś namówię na taką wyprawę? Nie mówię nie ;-) Pozdrawiam Aga serdecznie i wracam do domowej krzątaniny :-) Aneta

    OdpowiedzUsuń
  7. Agnieszko, tak sie zastanawialam czy ta duuza dziewczynka to Dorotka, ale Ania rozwiala moje watpliwosci...
    Ja tez podziwiam wasza mobilnosc, chec podrozowania cala rodzina i nie wiem co sie probilo ze mna , ze marze aby wyslac wszystkich chlopakow samych na jakas meska przygode a samej gdzies "zwiac" do zimniejszych krajow( chocby wirtualnie). Pewnie przydalaby mi sie ksiazka /poradnik "Dzika matka" , parafrazujac ksiazke dla ojcow. Poczekam az znane psycholozki cos skrobna na ten temat:)
    Dzieki Twojemu blogowi i Ani "poznalam" wiele ciekawych miejsc, ludzi, opinii, wrazen.Dziekuje za wytrwalosc i chec dzielenia sie z innymi...pozdrawiam aniaj

    OdpowiedzUsuń
  8. Dzika matka - tak, też bym chętnie przeczytała!
    Z dziećmi, rzecz jasna, podróżuje się inaczej, niż samej, czy z mężem. Raczej jest to wyzwanie. Nasze dziewczyny są dosyć wyjątkowe, tak myślę, bo były idealne i w miarę zainteresowane tym, co oglądaliśmy (chociaż zdarzały się jęki: "znowu kościół? to ja zostaję w samochodzie!").
    Aniu J., nie pamiętam, czy już o to Cię pytałam, ale czy Ty nie pisujesz przypadkiem bloga? Chętnie bym poczytała o tym, jak wygląda Wasze życie w dalekim kraju!!

    OdpowiedzUsuń