niedziela, 4 marca 2012

mały słoneczny spacer...



(okienko u Kamedułów, Warszawa, Bielany)

... sobie zrobiliśmy dzisiaj. Metrem na drugi koniec Warszawy, potem tramwajem do Lasku Bielańskiego, który o tej porze wygląda tak:





Bardzo to malowniczo wygląda, chociaż prawie bez koloru. Pomyśleć, jak inny jest las w lecie, niby o wiele bogatszy, a jednak pozbawiony tej ostrości i dynamiki, jaką daje zderzenie linii pionowych i poziomych, ta gra drzew z cieniami.
Poszliśmy na mszę do Kamedułów, potem obejrzeliśmy obowiązkowo szopkę Wilkonia, koło której kręcił się bardzo kudłaty osiołek i kilka kotów, w tym jeden, biedak, bez ogona.







Słońce świeciło, jak widać, ale zmarzliśmy. Poszliśmy więc do tramwaju - i tu wyznam swoją słabość, ogromnie lubię jeździć tramwajem! Zwłaszcza takimi starego typu, których na szczęście jeszcze w Warszawie sporo. Pojechaliśmy sobie kawałek i zaliczyliśmy po drodze prawdziwy bar mleczny na Sadach Żoliborskich. Relikt z epoki. Dziewczynkom dałam historyczno - kulturowy background miejsca, były naprawdę zaintrygowane.
A potem jeszcze wpadliśmy w odwiedziny do naszego żoliborskiego przyjaciela, zwanego Wujkiem Antrykotem (pragnie pozostać anonimowy, jak sądzę :-) i było to arcyprzyjemne zakończenie dnia i zarazem rozpoczęcie następnego tygodnia. Oby szczęśliwego.

4 komentarze:

  1. Ale co zamówiliście w barze mlecznym? Ja zawsze biorę udko kurczaka (bez ziemniaków) + zupę pomidorową z ryżem (bo fantastycznie kwaśna, a pomidorowa, ogórkowa, kapuśniak - muszą, ale to koniecznie muszą być kwaśne!). Czasem, jak mi starczy kasy, bo te jedzenie nie jest wbrew pozorom takie tanie, kupuję jeszcze kompot, który jest niezwykle smaczny.
    :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Otóż ja zamówiłam żurek (bosko kwaśny, TAK, uwielbiam kwaśne zupy!), dziewczyny barszczyki i leniwe, mąż schabola z ziemniakami... I do tego kompot w takim białym, zwężonym od połowy kubasie... ceny nie są już może peerelowskie, ale dalej zacne, jak na obiad dla pięciu osób. Panny podzieliły się ze mną leniwymi, bo same już nie dały rady - porcje całkiem spore.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja zawsze w barze uniwersyteckim zwanym karaluchem brałam kotlety fasolowe i szpinak, pyszne były. Uściski A.

    OdpowiedzUsuń