niedziela, 25 marca 2012

Sycylia

 
Posted by Picasa

Poukładałam sobie już trochę to wszystko. I lepiej jest mi na duszy.
A tymczasem - o Sycylii, wielkiej i dalekiej wyspie, dokąd od dawna bardzo chcieliśmy dotrzeć.

Mieliśmy niecały tydzień na wyprawę, wybraliśmy więc południowo-wschodnią część wyspy. Lepiej po trochu i powoli, innym razem może polecimy do Palermo i obejrzymy mozaiki w Monreale i wybrzeże w Cefalu. Teraz wybraliśmy Val di Noto, okolice Etny, Syrakuzy.Zaczęliśmy od Katanii, gdzie dolatuje samolot z Rzymu. Nasz pierwszy nocleg wypadł w miasteczku Caltanisetta, u poznanych specjalnie na tę okoliczność Servasów.

Zdziwienie

W Caltanisetcie było zimno, właściwie tak, jak u nas, gdy wylatywaliśmy z Warszawy. Dzwoniąc zębami, czekaliśmy na autobus, na szczęście był jeszcze jeden w rozkładzie, ten, który zaplanowaliśmy sobie w Warszawie, odjechał - ponad pół godziny czekania na bagaż w stresie na lotnisku (wyglądało już na to, że go nie zobaczymy). Na szczęście na miejscu z dworca odebrał nas samochodem Pino . Dotarliśmy do C. późno, chwila rozmowy z gospodarzami, słowa włoskie, które uciekały, trochę ze zmęczenia, trochę z nieużywania języka. I spać. Niestety, nadal było zimno, dygotaliśmy pod kocem, te ich mieszkania! Wielkie, ponad stumetrowe, wysokie na ponad trzy metry, z kamienną podłogą, pojedynczymi oknami, zupełnie, jakby cały rok trzeba się było bronić przed upałem. I tak będzie prawie do końca wyjazdu. To pamiętam jeszcze z Rzymu, gdzie w rano trzeba było bardzo silnej woli, by wystawić nogę z łóżka, na żywy, lodowaty kamień. Tu przypomina mi się z kolei Tbilisi, gdzie byliśmy zeszłego lata, miasto, gdzie ponoć w większości mieszkań nie ma w ogóle ogrzewania, mimo, że zimą temperatura spada tam nawet do -5 stopni i często pada śnieg. Tylko w tym przypadku mówimy o biedzie i zaniedbaniach, czego się nie da powiedzieć o sytuacji w Italii czy Hiszpanii. Rano przywitało nas ostre słońce, które prędko schowało się za chmury, gdy czekaliśmy na autobus do Agrygentu, szaro-mżyło i zawiewało, gdzie my jesteśmy?!

Ludzie

W Caltanisetcie nie ma za wiele do oglądania, jest trochę starych domów w centrum miasta, malowniczych i nieco zaniedbanych, poza tym dużo sklepów, sporo bloków poza ścisłym centrum. To nie jest dobre miejsce, mówiła nam poznana dzięki gospodarzom Ewa, która w C. mieszka od kilkunastu lat, ma włoskiego męża i włosko-polskie dzieci. Miasto za duże, by zachowały się dobre klimaty, za małe, by inspirować, zbyt chaotyczne, industrialne. Dobrze, że są tacy ludzie, jak Ewa - nie znając nas wcale, zaprosiła na kolację, nie odwołała jej mimo ataku potwornego bólu głowy, w chwilach, gdy już nie mogła rozmawiać, uśmiechała się słabo, a konwersację prowadził przemiły mąż, Ricardo. Podano nam domową pizzę w ilościach przekraczających możliwości zarówno nasze, jak i przetrzebionych nagłą chorobą gospodarzy. I wino. Gadaliśmy sobie, słuchając o różnych lokalnych nowinach i ciekawostkach. W pewnym momencie, oglądając mieszkanie, zwróciłam uwagę na pokaźną cysternę na balkonie. I dowiedziałam się, że na Sycylii są spore problemy z bieżącą wodą, niektóre miasta są jej pozbawione, a wodę dowozi się co dwa dni i pompuje do ogromnych baniaków, zalegających na dachach czy balkonach, właśnie. W zależności od rodzaju umowy o mieszkanie przysługuje konkretna ilość litrów na osobę, a w przypadku braku wody, trzeba się ograniczać, nie robić prania, itp. Kiedyś ponoć z racji jakiś mafijnych prowokacji, do pitnej wody rozwożonej mieszkańcom domieszano benzyny. Takie właśnie klimaty panują w tym mieście.



(panorama miasta Noto, gdzieniegdzie widać cysterny na wodę)

Po Agrygencie można się powłóczyć, spoglądając na wychylające się tu i tam morze, przepiękne, niebiesko-zielone, rozmglone na końcu tak, że gubi się horyzont. Słońce już świeciło piękne i coraz mocniejsze, po nocnych dreszczach z zimna dobrze się tak wygrzać, czułam się jak staruszka, która na słońcu grzeje kości, a niech to! Przed komisariatem miejscowej policji kłębił się tłum, telewizja, dziennikarze, może złapali jakiegoś mafioza? Zostawiamy ich jednak własnym troskom, schodzimy na dół, w stronę położonej za miastem Doliny Światyń (Valle dei templi), zespołu zabytków zaświadczających o obecności Greków i rozkwicie ich kultury na terenach Sycylii i całej Magna Graecia.


Sycylia od zawsze była ziemią gościnną, zdobywaną, dzieloną, kolonizowaną przez rozmaitych przybyszów, których ślady obecności widoczne są do dzisiaj. Poza Grekami najsłynniejsze były kolonizacje normańskie i arabskie, wiele miejsc nosi do tej pory arabsko brzmiące nazwy (źródłosłów nazwy Caltanisetta jest także arabski). Są nadal mniejszości greckie, albańskie, mówiące swoimi dialektami, odmiennymi od typowo sycylijskich, czy wręcz własnymi językami, nie wspominając już o nowych falach imigrantów, przepływających morzem z północnej Afryki. Taka podróż nieraz równa się śmierci. Gdy przebywaliśmy na wyspie, odkryto u wybrzeży Lampedusy kolejny dryfujący ponton z ciałami pięciorga rozbitków. Rok 2011 był istnym annus horribilis - zarejestrowano około 62 tysięcy imigrantów, z których część dotarła morzem do Sycylii, część zaś do Kalabrii, Pulii i na Sardynię.
Tymczasem zeszliśmy sobie w stronę doliny, zachwycając się pogodą, jakby kwietniową u nas. Po drodze wstąpiliśmy do małego baru - traffiki, zaciekawieni szyldem, który głosił: Da Montalbano. Legendarnego komisarza, bohatera książek Camilleriego i filmów Sironiego znamy i podziwiamy od dawna, ja posunęłam się nawet do czytania ich w dialekcie. Montalbano funkcjonuje już u nas w domu jak stary znajomy, wymieniamy z Tomkiem krótkie bon mots z filmów i koniecznie, ale to koniecznie chcieliśmy zobaczyć miejsca, w których kręcono kolejne epizody. Zajrzałam do baru i zapytałam wprost baristę, skąd ta nazwa. We Włoszech w sposób cudowny uwalnia się w ludziach spontaniczność: nie wiesz - pytasz - i masz. A dlatego, że ja - powiedział, podnosząc się i wyciągając rękę - Montalbano sono! Zupełnie jak w filmie... Po czym, wypytawszy nas o cel podróży, zaoferował, że może nas podwieźć do Porto Empedocle, gdzie chcieliśmy jeszcze dotrzeć. Jak będzie wracał do domu, bo, uświadomiliśmy sobie, jesteśmy w Italii, zaraz siesta, trzeba odpocząć i zjeść, a nie siedzieć w pracy. Już zapomnieliśmy, jakie miłe może być życie.

A w Dolinie Świątyń lato prawie, gdyby nie kwitnące wokół gęsto migdałowce, przypominające nieco nasze jabłonie. W tym roku z powodu zimna zakwitły właśnie w marcu,zamiast w lutym (pozostaje pytanie, jak wyglądało tutejsze coroczne lutowe święto kwitnących migdałów? Przy gołych drzewach?). Dla nas to szczęście, dolina przepiękna, rozległa, z morzem w tle, zielono - żółtymi polami, pełna sadów oliwnych i migdałowych. Zapach kwitnących drzew dochodził do nas wraz z podmuchem wiosny, ciepłej ziemi, rozgrzanych kamieni. Mieliśmy szczęście zobaczyć Sycylię zieloną, latem będzie spalona na wiór. I pustą, niezatłoczoną, z niespokojnym niebem i wielkim słońcem. Jaka cisza i boski spokój był w tych ruinach, jaką radość mieliśmy z niespiesznego wędrowania.







A w powrotnej drodze do Agrygentu (widocznego z dala jako wcale nieciekawe stłoczenie bloków) ktoś zatrąbił na nas przyjaźnie po drodze: to Montalbano wracał z obiadu do pracy.

4 komentarze:

  1. Agnieszko, zmarzłam czytając;) Bardzo podoba mi się Dolina Świątyń. A wiesz, że Włoszki z kursu hiszpańskiego mówiły mi, że nie są w stanie zrozumieć dialektów z sąsiednich miasteczek. Uściski a.

    OdpowiedzUsuń
  2. Na zdjęciach tego zimna nie widać. Śliczne, słoneczne, zielone. A zawodowo dla mnie ciekawe rozwiązania wodne :-) ściskam. Anula

    OdpowiedzUsuń
  3. W samej dolinie było już ciepło ... gdy tylko słońce wyszło, było naprawdę dobrze! Rozwiązania wodne? Brzmi tajemniczo :-) Aniu, Włosi się tak certują i krygują, ale raczej się porozumiewają, mniej więcej, chociaż nam się też bardzo dziwili,że rozumiemy Montalbano. Ponoć dla nich to trudne do czytania :-). Opowieści o Sycylii c.d.n., mam nadzieję.

    OdpowiedzUsuń
  4. Agnieszko :- ) Dziekuje za odpowiedz. Sprobuje odpisac jak najszybciej.
    Czekam na ciag dalszy relacji z podrozy.
    Malgorzata

    OdpowiedzUsuń